Patologiczne wakacje

 

Zafundowałam w tym roku moim dzieciom patologiczne wakacje i były to najlepsze wakacje ever. I dla nich i dla mnie.

Przez dwa miesiące, w domu byliśmy tylko kilka razy i to tylko po to, by wymienić garderobę, podlać storczyki i spotkać się ze znajomymi, którzy przyjeżdżali do nas z rożnych części Polski.

Jeździliśmy po wszystkich grodach Wielkopolski, poznając wiedzę tajemną na temat Średniowiecza. Walczyliśmy na prawdziwe miecze i strzelaliśmy z łuku.  Z każdego z nich przywieźliśmy średniowieczne uzbrojenie i mnóstwo ciekawych informacji. Nie obyło się bez ran wojennych.,

Pływaliśmy w jeziorze, na dzikiej plaży,  gdzie podczas nauki nurkowania, chlupcy opili się hektolitrami niefiltrowanej wody, zaryli kilka razy głową w dno i robili siku w pobliskich krzakach, do których trzeba było dojść po bardzo kamienistej drodze, na bosaka i w których to krzakach obdrapywali sobie nogi o gałęzie jeżyn. Nikt nie protestował.

Chodziliśmy po lasach, jedząc maliny, jeżyny, jagody i poziomki prosto z krzaka, na który być może wcześniej nasikała sarna i cieszyliśmy się z każdego zjedzonego owocu natury. Wracaliśmy podrapani, pogryzieni przez komary, na szczęście obyło się bez spotkania z kleszczami. Przemierzaliśmy tak dziennie kilkanaście kilometrów, a mimo zmęczenia chłopcy zasypiali przeszczęśliwi w namiocie zrobionym z moskitiery.

Przez dwa miesiące odcięci byliśmy niemal całkowicie od technologii wszelakich. Żadnych komputerów, tabletów, telewizji. Dzień spędzaliśmy na dworze, angażując inne dzieci do wspólnych zabaw. Zabazgraliśmy kolorowymi kredami całe podwórko, tworząc przeróżne esy floresy, a potem kulaliśmy się po nich w czarnych lub białych ubraniach. Innym razem budowaliśmy zamek z piasku, wysoki na półtorej metra, zabierając niemal cały piasek z mikroskopijnej plaży. Zdarzało nam się tez zrobić bitwę na kule z błota i tak oblepieni lądowaliśmy później w jeziorze. Robiliśmy pikniki nad rzeką, albo na łące i goniliśmy żaby, zakładają się o największy kawałek arbuza, kto znajdzie w sobie tyle odwagi, by nadmuchać ową żabę tak jak to uczynił Shrek…niestety nikt się nie odważył dmuchać w wiadomą dziurę 🙂

Wchodziliśmy na trzepaki, znalezione przy starych osiedlach, graliśmy w piłkę nożną, siatkówkę i badmintona. Jeździliśmy rowerami, albo biegałam za hulajnogami 🙂 Zapisaliśmy kilkanaście zeszytów grając w państwa i miasta, albo w statki. Bywały dni, że chodziliśmy spać dopiero w tedy, gdy niebo usłało się gwiazdami. Innym razem, wychodziliśmy na podwórko po dwudziestej drugiej, by pobiegać w strugach ciepłego, letniego deszczu…na boso.

Zamieniłam torebkę na plecak, w którym mieściła się tylko woda, przekąski i małe plastry. Nie było w nim miejsca na pieluchy, czy smoczek, więc Junior odpieluchował się na łonie natury w ciągu zaledwie tygodnia, żegnając pieluchy także w nocy. O smoczku zapomniał…nie był mu potrzebny do uspokajania się, był spokojny tak po prostu.

Dostawali burdy od sąsiadów, za kopanie piłką w okna, od Pana na plaży, za sypanie piaskiem, od Pani z małego sklepiku, za zjedzenie kilku kulek winogrona, zanim za nie zapłaciłam. Przyjęli z pokorą, a następnego dnia kłaniali się na dzień dobry, tak jak wypada. Zastosowaliśmy podział obowiązków i o dziwo, każdy z nich się wywiązywał. System kar obejmował tylko zakaz bajek, które były puszczane wieczorem przez godzinę. Chłopcy bardzo pilnowali, żeby nie zaprzepaścić swojej szansy na obcowanie z telewizorem…a potem często zasypiali, zanim wybiła godzina na bajkę.

Odnieśliśmy znaczną liczbę ran wojennych, w postaci zadrapań, stłuczeń i innych skaleczeń, które przemywaliśmy zazwyczaj wodą mineralną i zaklejaliśmy najtańszym plastrem…albo i nie. Na oparzenia od pokrzyw przykładaliśmy liście babki, a ugryzienia od komarów po prostu śliniliśmy. Zresztą w spotkaniu z owadami maści wszelakiej najgorzej wypadłam ja. Dwukrotnie użądlona przez osę. Najpierw w rękę, nie było tak źle…później usiadłam na jakiejś mendzie, przez którą moja dupa wyglądała najpierw jak poślady Beyonce, a później ewoluowała do rozmiarów kupra Kim Kardashian…tragikomedia !

Pili wodę w miejskich i wiejskich wodopojów, jedli śliwki i  jabłka prosto z drzewa, modląc się by nie trafić na robaka, truskawki z piaskiem prosto z krzaka, marchewkę wyciągniętą z ziemi i wytarta w spodenki. Biegali boso miedzy kurami i kaczkami, jeździli na kucykach, próbowali wydoić kozę i przypatrywali się nowo narodzonym kociakom.

Biegali po polach tuz po żniwach, wspinając się na baloty zrobione przez siano kosiarki, co ja przepłaciłam atakiem astmy, z powodu alergii 🙂

Przez dwa miesiące padali niemal o dwudziestej pierwszej i wstawali koło dziewiątej rano z pytaniem, co dzisiaj robimy, albo wyciągali mapę i wodzili po niej paluchami w planowaniu kolejnego dnia. Weekendy spędzali z dziadkami, którzy także zabierali ich na dalsze wycieczki i przywozili wymęczonych do domu. Ja weekendy miałam dla siebie, mogąc złapać chwilę oddechu w gronie znajomych, posiedzieć przy ognisku albo nad rzeką, pograć w bilarda czy po prostu odstresować się z drinkiem w dłoni.

Patologiczne wakacje, rodem z czasów komuny, gdy jedyna rozrywką było podwórko i to co dostępne w danej miejscowości. Żadnych udogodnień, tylko własne pomysły, kreatywność i siła w nogach.

To były najlepsze wakacje, mimo iż nie udało nam się ze względów finansowych wyjechać ani w góry, ani nad morze, to wiem, że tych dwóch miesiące nie mogliśmy spędzić bardziej rodzinnie, bardziej intensywnie i bardziej szczęśliwie niż spędziliśmy. Poza tym, gdyby tak się nie stało…nie wydarzyło by się coś, co sprowokowało mnie, nas do zweryfikowania dalszych życiowych planów…ale to już temat na kolejny wpis 🙂

11899805_10200676014298539_6128289535597372786_n

Komentarze

3 thoughts on “Patologiczne wakacje

  1. Mówisz patologiczne wakacje, ale chętnie skopiuje Wasze poczynania w przyszłym roku :p odciąć się od tej całej elektroniki, siedzieć cały dzień na podwórku – ekstra!

Dodaj komentarz