To, o czym nie każda kobieta ma odwagę mówić!

Macierzyństwo. Macierzyństwo zaczyna się w momencie, kiedy spotykasz na swojej drodze życzliwą osobę, która zadaje Ci kluczowe pytanie: Kiedy w końcu urodzisz dziecko? Przecież to już czas, nie bądź egoistką! Uródź to dziecko!  Wtedy rusza cała machina.

Zobaczysz, to cudowne uczucie, błogosławiony stan, niebywałe doznania, te maleńkie stópki kopiące Cię w brzuch. Tak było! Ale była też zgaga, rzyganie, stopy wypychające Ci wątrobę przez pępek, rzyganie, skurcze łydek, rzyganie, spanie owiniętą wokół toalety, rzyganie, bezsenne noce, wiecznie nie opróżniony pęcherz. Tak było! W jednej chwili czujesz fascynację tym, co dzieje się wewnątrz twojego ciała, z drugiej masz tego serdecznie dosyć. Chwilami gładzisz swój brzuch i przemawiasz do tego małego stwora wewnątrz, by po chwili uświadomić sobie, że w twoją macicę można by wepchnąć arbuza i z powodzeniem zmieściło by się tam jeszcze kilo bananów…wtedy najbardziej żałujesz, że nie możesz sięgnąć po wino.

Nie zrozumcie mnie źle. Bardzo chciałam być mamą, uważałam, że to dobry czas, starałam się o te dzieci z wielkim mozołem, ale nie piałam, jak to cudownie, jak wspaniale być w stanie błogosławionym. Ze starszakiem może i ocierało się to o błogosławieństwo, ale z Juniorem? Przecież ja byłam tysiące razy w piekle i z powrotem. Ta ciążą mnie wyniszczała fizycznie i psychicznie. Cholernie się cieszyłam z tego wyczekiwanego dziecka, a najbardziej z tego, że każdy dzień przybliżał mnie do rozwiązania, do wzięcia go na ręce, do zakończenia tej katorgi zwanej ciążą.

W między czasie, obcy obmacują Twój brzuch, mówią Ci co powinnaś robić, jak powinnaś robić, kiedy powinnaś robić, że musisz, tak, tu i teraz, że nie możesz, że nie masz prawa, że musisz się poświęcać. Już nie męczą Cię pytaniami o dziecko, teraz męczą pytaniami o płeć. Chcesz drugiego chłopca? Jak to, powinna być dziewczynka, będziesz miała parkę, lepsza dziewczynka, po co Ci dwóch synów…i wtedy myślisz, nie ważne, że chcę syna – powinnam urodzić córkę…rodzisz drugiego syna i zanim Twoje krocze zdąży odetchnąć, po tym ciężkim doświadczeniu, jakim jest poród – Ty znów słyszysz: To teraz czas na dziewczynkę! Planujesz? Powinnaś!

Poród…wszystkie książki poruszając tematykę porodu, powinny zaczynać od słów: Poród – jako matka, nie masz nic do powiedzenia, to najlepszy moment, być zrozumiał, że od tej chwili to dziecka stawia Ci warunki. Będzie tak jak ono chce, a nie tak jak Ty chcesz! Nie wierzysz? To patrz!

I to prawda, że poród to chwila magiczna. Nawet magik nie wyciąga ze swojego wielkiego kapelusza – sześciokilogramowego królika jedną ręką! Ty to robisz a) bez pomocy rąk, b) robi to za Ciebie sztab rąk. Więc kto tu ma super moc? I leżysz…przeklinasz ten ból, tą obolałość, całujesz małe pulchniutkie stópki, stwierdzasz, że nie trzymasz moczu, wąchasz te małe czarne włoski, powtarzasz sobie – never again!, czujesz, że zaraz eksplodują Ci piersi…a ono jak na złość śpi. Myślisz, że w sumie nie było tak źle, a potem puszcza znieczulenie i już wiesz…never again!

Jeśli masz pecha, to wcale nie jest cudownie. Patrzysz na podłączone pod kilkanaście urządzeń, owinięte kablami, zamiast twoimi ramionami dziecko i razem z nim walczysz o życie. Nie jest cudownie, gdy siedzisz na drewnianym taboreciku pod inkubatorem, przez 16 godzin dziennie, o wodzie i suchej bułce zjedzonej gdzieś w pośpiechu, na korytarzach intensywnej terapii, z  wyboru, bo musisz być z nim, chcesz być przy każdym biciu jego serca. Nie jest cudownie, gdy wracasz do domu, bez dziecka, z mającymi za chwilę eksplodować piersiami. To wcale, nawet nie ociera się o cudowny początek macierzyństwa. A przecież miało być cudownie i wszyscy oczekiwali, że tak właśnie będziesz się zachowywać. 

Ewentualnie wracasz do domu z dzieckiem stawiasz je w nosidle na środku pokoju i zadajesz sobie pytanie, co teraz? Na ślepo ustawiasz tryb dnia, a potem uświadamiasz sobie, że jest tak jak przy porodzie – to ono dyktuje tutaj warunki. Jeśli masz szczęście, wstajesz co trzy godziny na karmienie, a w między czasie sprawdzasz pięć razy, czy oddycha, czy jest przykryte, czy nie ulało, jak słodko śpi. Jeśli szczęścia nie masz, śpisz na pół siedząco, z czterokilogramową pijawką uwieszoną na piersi, mylisz dzień z nocą, tryskasz pokarmem po ścianach, albo próbujesz wywołać laktację ugniatając i masując piersi jak by wcale nie należały do Ciebie. 

 Z jednej strony masz ochotę oddać to dziecko pod opiekę komukolwiek, byle móc się przespać, napić ciepłej kawy, wziąć godzinną kąpiel, uczesać włosy.  Z drugiej, gdzieś wewnętrznie wiesz, że tylko ty możesz mu dać to czego potrzebuje, bliskość, poczucie bezpieczeństwa i nie skończone pokłady uczucia. Odwieczna walka, ciała, psychiki i ogromu miłości do małego człowieka.

Ogarniasz chaos. Udało się. Metodą prób i błędów, szukając kompromisów, szukając rozwiązań. Z dnia na dzień jest coraz lepiej, z dzieckiem, z organizacją czasu, z zaspokajaniem jego potrzeb…i coraz gorzej z Tobą, zmęczenie, frustracja i poczucie winy, czy oby na pewno wszystko robię tak jak powinnam, bo sąsiadka mówi…troje dzieci wychowała, dwie wnuczki, prawnuka…może jednak nie ufać swojemu instynktowi, może zaufać jej?

I o tym nikt nie mówił…wszędzie uśmiechnięte od ucha do ucha mamy, zapytane o macierzyństwo odpowiadają niemal identycznie, jest cudownie, to takie fascynujące doświadczenie, te dzieci takie piękne, wychuchane, idealne…żadna nie wspomniała, że śpi po dwie godzina na dobę, że odchodzi od zmysłów, gdy dziecko ma kolki i nie wie jak mu pomóc, że karmienie piersią to czasami koszmar…ale karmią, bo chcą, bo kochają i zaciskają zęby i karmią, mimo, że z oczu lecą łzy bólu. Nikt nie miał odwagi powiedzieć, że poród to tortura, że ten mały człowiek rozrywa Cię od środka, a Ty masz ochotę wyciągnąć go sobie sama, byle ten koszmar się skończył…mówią, o cudzie narodzin, o magicznych chwilach, o tym, że nie pamiętają. A przecież przyznanie się do bólu, do bezradności, do zmęczenia, do osamotnienia, może iść w parze ze szczęściem, miłością i byciem najlepszą matką na świecie. Nie trzeba eliminować złych doświadczeń, nie przyznawać się do chwilowych bezsilności, w obawie, że to umniejszy naszą miłość. Macierzyństwo jest wspaniałe, ale to nie tylko małe różowe, uśmiechnięte bobaski – to także, wrzeszczące dzieci, obsrane po pachy, nie umiejące wyrazić tego, co czują i wcale nie są mniej kochane, są tak samo ważne. Macierzyństwo ma dwie strony, tą barwną i tą mroczną i nie trzeba się tego wstydzić.

I to wszystko, znacznie piękniej i znacznie dobitniej niż ja, przedstawia w książce ” Od urodzenia” jej autorka Elisa Albert. Ta książka, dla wielu kobiet będzie najskuteczniejszą tabletka antykoncepcyjną, dla innych lektura tej książki sprawi, że ich percepcja ciąży i macierzyństwa zmieni się o 180%. Po przeczytaniu kilku słów o książce, wiedziałam, że muszę ją mieć. To książka, w której miłość, przeplata się z czarnym humorem, uczuciami i emocjami, zarówno pozytywnymi, jak i bardzo depresyjnymi. 

“Od urodzenia” to wspaniały, dający do myślenia, obnażający  i niezwykły manifest współczesnego macierzyństwa – swoiste laboratorium, w którym szczegółowym analizom poddano kontrowersyjne przeżycia młodej matki. To także rozważania nad małżeństwem, związkiem i kobiecą przyjaźnią.

Elisa Albert w niesamowicie prosty sposób, w jednym zdaniu potrafi przedstawić myśli i uczucia bohaterki Ari, które przechodzą od głębokiego załamania do zachwytu. Robi to w sposób tak naturalny, że Ty sama jako czytelniczka, przeżywasz złość i euforię jednocześnie. Książka pena jest zabawnych dialogów i scen, które są częścią, zarówno mojego, jak i Twojego życia, dzięki temu łatwiej Ci utożsamić się z bohaterką i przyznać przed samym sobą – macierzyństwo jest cudowne, ale jest też gówniane, mam wspaniałe dziecko i mnóstwo rozstępów, z którymi nie mogę się pogodzić, kocham moje dziecko, ale mam prawo mieć gorszy dzień i mam prawo powiedzieć to głośno!

DSC_5073

 

Do kupienia taniaksiazka.pl

 

 

 

taniaksiazka

Komentarze