Nazewnictwo

Oto ja…jam jest matka,

matka niestereotypowa i naszła mnie chęć ogromna by przemówić,by wyrzucić z siebie przemyślenia mnie męczące i dręczące. I choć wiem z jak wielką  anonimową krytyką się spotkam (przecież internet niczym diabeł,swoimi prawami się rządzi) to jednak przemówię,a co mi tam,będąc matką codziennie muszę się zmierzać z niemożliwym.

Rozprawa ta dotyczyć będzie nazewnictwa…ja mam alergię,to taka alergia na słowa,
przepraszam jeśli kogoś urażę,co nie jest moim zamiarem. Miała bym chęć na dyskusję,
bo jako matka dzieci dwojga z siedmioletnim odstępem poczęcia mam swoje obserwacje,
pewnie Wy matki też je macie,więc może wspólnie da się ogarnąć ten nazewnictwo-wy bałagan.
Jeśli nie to z chęcią poczytam inne argumenty,ale do rzeczy.

Słowo alergiczne numer 1…zaczęło mi towarzyszyć w momencie poczęcia dziecka numer jeden,
słowo DZIDZIA…alergia była natychmiastowa. Czym jest dzidzia ? We mnie rosło dziecko,nie fasolka,nie zygota,tylko dziecko,niejako do dzidzi nie podobne.
Śmiałam je nazywać pasożytem,bo wysysało ze mnie to co najlepsze.Kochałam je od miesiąca trzeciego,bo dopiero wtedy śmiało się ujawnić. I wtedy zewsząd słychać było to straszne słowo dzidzia… chwilę wcześniej zaczęłam starać się o dziecko,pragnienie było ogromne i nagle ktoś śmiał ewoluować moje dziecko do miana dzidzi…drażniło mnie to strasznie,bo nadal nie wiedziałam czym owa dzidzia jest.
Nie negując procesów ciąży,począwszy od zapłodnienia,poprzez tworzenie się zygoty,potem płodu,aż do narodzin dziecka…nie umiałam umiejscowić tu dzidzi,tudzież fasolki (słowo numer dwa na liście) czy Aniołka,które przez moje osobiste przeżycia kojarzy mi się z dzieckiem które umarło … pewnie też przez osłuchanie.Tak więc we mnie rosło dziecko.


Poprawnie używane słowo zygota,które ja zstąpiłam natychmiastowo słowem dziecko,dało mi pstryka w nos poprzez inne porównanie…nie powiem zabawne jak dla mnie. Przecież patrząc na jajko…nie mówimy że to kura ! Jest jajko,potem pisklak a potem ewentualnie kura czy kurczak co tam kto woli 🙂 Pominęłam zatem etap ewolucji mojej ciąży o zygotę,której obecności nie neguję…bo była.

Kolejno moją uwagę zaczęły zwracać słowa,gdy dziecko moje numer jeden,zaczęło do mnie przemawiać językiem jeszcze mało zrozumiałym.Okazało się,z obserwacji osób mnie otaczających,iż nieprawidłowo komunikuję się z dzieckiem.

Zrobiłam wtedy mniej więcej tak o_O jak to ?

Otóż w domu naszym mówiono do dziecka normalnie,po dorosłemu jak kto woli,co ponoć nie godzi,
bo to dziecko i dorosłego języka nie zna. Moje roczne dziecko wypowiada słowa typu “patRZ”,”iŚĆ”czy “choĆ” nie mówiąc natomiast słowa typu “ała”,”cici”,”brum-brum”, czy “hau-hau”…o w mordę jeża pomyślałam,a w jakim to języku ? Dzieciowym ? to jest taki ?

Postanowiłam spokojnie wyrazić swą opinię,iż nie rozumiem jako osoba dorosła znaczenia słów w/w wymienionych,których uwierzcie lista była jeszcze dłuższa.
Jak śmiem .
Argument za tym by do dziecka,w moim mniemaniu, mówić normalnie przyszedł sam,
gdy spacerując z dzieckiem swym po parku,usłyszałam Panią,drącą się na dziecko (z powodu wstydu przed innymi matkami). Wstyd ten dotyczył tego,iż dziecko lat na oko trzy,mówi :
– Mama zobacz hau-hau/kici-kici/brum-brum (odpowiednie podkreślić)
na co matka paląca się ze wstydu,że dziecko duże,miast językiem dorosłych operować to gwarą dziecięcą przemawia,matka rzecze :
– Nie mówi się 

hau-hau/kici-kici/brum-brum (odpowiednie podkreślić) tylko piesek/kotek/auto.
Ciśnienie mi podskoczyło …czego Ty kobieto chcesz od tego dziecka ?
Trzy lata (na oko) wmawiałaś mu że piesek to hau-hau,kotek to ci-ci,a auto to brum-brum,
a teraz nagle mówisz mu że tak nie jest,że to nie hau-hau,tylko pies.(a pies robi hau hau i tego nie podważam).


Robisz z dziecka małego durnia,zawstydzasz je bo i tobie jest wstyd,dziecko się gubi…trzy lata myślało,że to śliczne stworzenie,biegające na łapach czterech i z radości machające na jego widok ogonkiem to hau-hau…a teraz dowiaduje się że to z hau-hau nie ma nic wspólnego,bo to proszę państwa jest pies.
Nie prościej było od początku poprawnego nazewnictwa używać…dzieci tak rozkoszne przekręcają słowa,same,nie trzeba im podrzucać pomysłów,że rana na kolanie to “ała”czy “kuku”,dla dziecka rana to może  każde inne słowo,byle wymyślone przez niego. Potem jak się jest w piaskownicy z trzylatkiem,który sam przekręca słowa,rozumiemy że jak chce “ić” to jest pić i nie musimy mu zwracać uwagi że nie wypada mu mówić “tutu” .
Więcej chyba słów slangu dziecięcego nie znam,nie słyszałam,albo nie zapamiętałam bo nie są mi pokrewne. Za to nie raz łzy mi leciały gdy wsłuchując się w słowa dziecka,wdającego się w rozmowę z matką swą (które ja nie byłam w stanie zrozumieć,za to matka dziecka i owszem) udało mi się wychwycić jego własne nazewnictwo. Żmija przez “ż” czy “ź”- nieistotne może być po prostu odkurzaczem.
Zatem pies robi hau hau,ale hau hau’em nie jest.


Podsumowując,jestem

 zwolennikiem mówienia do dzieci po naszemu,dorosłemu,niech same przekręcają i modyfikują język na swoje potrzeby,dzięki temu w wieku 2/3/4 lat nikt nie będzie im robił z mózgu wody,burząc ich dotychczasowe przekonania że hau-hau nie istnieje i jest nagle psem.

Anegdota na koniec…niestereotypowa matka też zalicza wpadki 🙂

Dzieci moje to I. oraz O. zwracamy się do nich po imieniu,ewentualnie wśród najbliższej rodziny,przyjaciół wtajemniczonych,bywają nazywani Gnojek I. oraz Paskuda O.,ale do rzeczy.

Gdy urodził się paskuda,przebierając go z odchodów jego własnych z ust mych popłynęło melodycznie słowo “Luluś”…chłop się na mnie spojrzał dziwnie,ale cicho siedział,a też przemilczałam. Melodyjne słowo wkrótce popłynęło z ust I.,potem znowu moich,aż wreszcie padło na męża mego.
Postanowiliśmy zgłębić tajemnicę,skąd się to cholerne Luluś przyplątało.
Minął miesiąc,O. od czasu do czasu słyszał bardziej lub mnie bezwiednie wypowiadane w jego stronę Luluś…dopiero po jakimś dłuższym czasie,gdy pogoda za oknem jak pod psem,szaro,buro i ponuro,depresyjnie wręcz się zrobiło,syn starczy poprosił o bajki w TV.
Zgodziłam się,widząc w tym korzyść również dla mnie – młodsze śpi,starsze przed Tv,to matka odsapnie. No więc włączamy Tv…kanałów z bajkami szukamy,to nie to nie…następny,następny (cholerna kablówka)…aż wreszcie z jedno kanału,a racze z ekranu telewizora daje się słyszeć piosenkę o Lulusiu,sympatycznym zajączku i jego towarzyszce biedronce.
Zagadka rozwiązana,Luluś przyplątał się do nas z TV.


Tak więc matki moje drogie, podsumowując zdaniem jednym,to że a mam alergię i czegoś nie używam,nie znaczy że to potępiam,przeciwnie lubię się temu przyjżeć i w sposób mój ulubiony niestereotypowy 

podumać…bo myśleć to ja sobie mogę – nie zawsze mam rację.



Niestereotypowa matka pyta się więc Was drogie mamy,

jak nazywacie swoje dzieci/pociechy/dziadki ?
Macie alergię na jakieś słowa ? 



 
Miłego poniedziałku Wam życzę,dla mnie każdy poniedziałek od miesięcy kilku jest taki sam jak wtorek,czwartek czy niedziela,więc musiała bym przeklinać tydzień cały.
L.
Komentarze

11 thoughts on “Nazewnictwo

  1. Jestem w 9 miesiacu ciazy i od samego poczatku jestem ganiona przez wszystkich wkoło (oprocz partnera), ze naszego Syna nazywam conajmniej nieprawidlowo… ze nie tak, ze nie wypada, ze jeszcze zapesze, ze jak mozna tak mowic o dziecku…???!!!!!
    Od samego poczatku mowie do niego DARMOZJAD (a co? Nie zjada za darmo? Zjada !!!)…
    Późnej przewinely sie hasła takie jak: SROJTEK (a co? Kupy robic nie bedzie????), …potem GRZMOT…potem DRAŃ (bo mnie Drań zaczął kopać juz bardzo nieuprzejmie…)…
    Za wszystkie te “imiona” bylam ostro krytykowana… splynelo to po mnie jak po kaczce… nie bede “dzidziowac”, słodzic i rozpuszczac sie przy probach skracania i upiekszania imienia Filip (bo takie imie otrzyma Syn)…

  2. Na dzidzie mam mega alergie,ginekolog by u mnie przepadł 😛
    Co do nazewnictwa,to często jest tak,że dzieci same wymyślają nazewnictwo,bo kojarzą że auto robi brumbrum i ograniczają się do samego brubrum .Okey,nie mam nic przeciwko byle dziecko wiedziała że auto brumbrum robi a nie brumbrumem jest 🙂 ło matko jak to trudno się pisze 🙂
    Co do ałka…to po prostu jest chyba szczyt szczytów 😛 🙂

  3. Dzidzia, Dziciolek, Dzidźka (to ostatnie to określenie mojego ginekologa… gdy je wypowiedział po raz pierwszy prawie spadłam z leżanki podczas usg) – przestałam reagować bardzo szybko, bo na swoje reakcje słyszałam “co, nudności ciążowe?”;)

    Bardzo długo synka nazywaliśmy po prostu Antoni – ku zgrozie moich dziadków (no, jak tak można tak ordynarnie do dziecka mówić). A mnie się podobało. Tak samo (rok) jak teraz podoba się Antek, Tony czasem Antoś lub Tosiula mimo, iż generalnie alergię mam na zdrobnienia (choć przyłapałam się ostatnio na “obiadku”, “rączkach”, “mięsku”).

    A jeśli chodzi o język dzieciowy… Trwa walka między mną (i mam wrażeniem Antkiem w tej samej drużynie) a mamą, która zajmuje się Młodym ze 2 x w tygodniu, gdy ja udaję, ze jednak chodzę do pracy…
    Zaczęło się od tego, gdy przy pierwszym samochodziku usiadłam z Młodym na podłodze i zademonstrowałam mu, jak się jeździ + wydałam odgłos brrrrum (który to wtedy był na topie – bawiliśmy się ustami, wargami właśnie robiąc wrrr, prrr, brrrr). Stanęło na tym, że dziecko bardzo szybko załapało, że jak bawi się samochodzikiem (tudzież czymkolwiek co “jeździ” po podłodze choćby to był telefon komórkowy) to robi się “brum”. Mama ma zachwycona i oczywiście przechrzciła samochód vel auto na Brum-brum… Z miesiąc temu cały dzień próbowała namówić bezskutecznie Antka, by przyniósł jej “brum-bruma”. Wróciłam z pracy. Usłyszałam. Powiedziałam mamie “każ mu przynieść autko” – Dziecko od razu przyniosło. Ale mama nie załapała i nadal ich pies vel Szach jest “hau-hau” (choć Antek mówi “wał-wał”, z czym moja mama nie mogła się długo pogodzić).
    Ponieważ mama moja “nauczyła” chyba Dziecko, że jak coś upada jest bam/bach, przyuważyłam swego czasu, ze własnie zrzucając specjalnie lub przez przypadek różne przedmioty Tony kwituje to krótkim “Ba”. Ok, to jak antek zrzuca coś, mówi “Ba” to ja na to odpowiadam “Bam, książka upadła”/”Bach, przewróciłeś się” (bam jest na upadek przedmiotów, bach na upadek Antka) i szafa gra. Wracam sobie któregoś dnia z pracy i mama mi opowiada, że nie wie, o co Antkowi chodziło – bo czymś tam rzucał, wołał swoje “ba” i mama na to “bach”, Antek mówi (i kręci głową) “nie, ba”. Więc mama nauczona przeze mnie “auto zrobiło bach”. Antek znów “nie, ba!”. No i nie dogadali się. Wytłumaczyłam różnicę między bam a bach. Wytłumaczyłam, że auto nie zrobiło bam tylko upadło/zostało rzucone. Mama nie ma przekonania…
    Wczoraj mnie rozwaliła tekstem (o mnie – jestem przeziębiona, kaszlę potwornie) “Mama ma ałkę”

  4. Świetny blog, podoba mi się Twój punkt widzenia i na pewno będę zaglądać (oczywiście zapraszam do siebie!) 🙂 Mnie najbardziej drażni pytanie czym karmię syna, że tak “dobrze” wygląda… i dlaczego nadal karmię piersią skoro syn mój ma już 10 miesięcy. Pozdrawiam!

  5. kurcze, a ja mówiłam pies robi hau hau, kaczka kwa kwa, a wrona kraaa, i mam teraz łała, kaka i kaaaa:) więc dziecię samo wybrało, a dzidzi wyszło jej samo ze słowa dzieci. uratowało mnie to, że nie wiem jak robie żyrafa, hipopotam, nosorożec, czy krokodyl i dzięki temu są to odpowiednio: żia, popo, nono i kuko:) tak, czy tak, dziecko samo wybierze określenie, które umie wymówić lub bardziej mu się kojarzy z daną rzeczą i tak mamy też brum brum, bo woli tak mówić, a nie auto:) ja lubię też pytanie a ile ma dzidzia? ja na to, że tyle i tyle, na co zdziwiona matka: i taka malutka???? pewnie niejadek. ja na to, że żre jak dzika i nagle cisza w eterze:)
    pozdrawiam,
    mama Gabrysi

  6. hmmm, właśnie sobie uświadomiłam, że mój półtoraroczny syn mówi “auto” a nie “brum-brum”, a z kolei ja nie mówię mu na spacerze “o! popatrz ptaszek!”, tylko “Zobacz-sroka, kruk, mewa…” Nie zwróciłam na to wcześniej uwagi 🙂

  7. o i bardzo mnie się to podoba i sama tak czynię 🙂 zawsze prosto z mostu,bo przecież dzieci choć chciane i kochane,to umówmy się armagedon i charówka nie z tej ziemi,a jeszcze ak się obsra i obżyga to już w ogóle
    słodkie nie jest.

  8. moje mają 3 lata i rok i nigdy nie były grzeczne 😛 a pytanie lubię, szczególnie od ludzi, którzy nie mają dzieci, wtedy mogę im powiedzieć, że dzieci to małe ryczące, srające, rzygające i ponownie ryczące potwory, które niszczą, bałaganią i dokuczają i lubię te spojrzenia przerażenia i szoku 😛 a co, jak nie chcę wiedzieć niech nie pytają 😛

Dodaj komentarz