To był jeden pierwszych dni wiosny.
Szła szybkim krokiem.
Wiatr pieścił jej kruczoczarne włosy,a słońce nadawało rumieńców jej bladej twarzy.
Zacisnęła oczy jeszcze bardziej,a łzy zebrane w kącikach spłynęły na jej policzki.
Nienawidziła siebie.
Okazałą się słaba,niezaradna,głupia.
Jeszcze kilka dni wcześniej nic nie wskazywało na to że wydarzy się coś złego.
We wtorek jadła z nim kolację w najmodniejszej restauracji w mieście.
Całował ją zalotnie po szyi.Podarował kolejną bransoletkę.Zapewniał,że jest dla niego ważna.
Spędzili upojną noc w jednym z hoteli. Nie zapraszał jej do domu. Wiecznie miał remont -jak mówił.
Nie dopytywała. Lubiła randki i wypady z nim na miasto. Po co pytać.
Potem pożegnali się jak zawsze i umówili na pojutrze.
Ten stan upojenia trwał już pół roku. Kochała go. Nie dopytywała o wspólną przyszłość,przecież na każdym kroku pozwalał jej czuć się bezpiecznie i stabilnie.Ufała mu.
Była mu wdzięczna,że pokazał jej życie jakiego nie znała. Od biedy do luksusu.
Dbał o nią.Rozpieszczał. Kochał.
A potem zdała sobie sprawę,że od kilku miesięcy nie miesiączkuje.
Umówiła wizytę w przychodni. Lekarz uprzedzał,że jeżeli nie będzie brała leków,jej cykl znów się rozreguluje. Nie brała.
Siedząc w poczekalni,wertowała gazetę,zdając się nie słyszeć gwaru panującego wokół niej.
Dopiero wyczytane jej nazwiska przez kobietę z recepcji wyrwało ją z letargu.
Weszła do gabinetu pewnym krokiem z uśmiechem na twarzy,układając w głowie usprawiedliwienie swojej głupoty dla lekarza.Wyszła po 30 minutach.
Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i zachwiała się na progu.
Przysiadła.
A więc jednak. To ten czas. Stało się nieuniknione.
Drżącą ręką wybrała na komórce numer do niego.Nie odbierał. Pewnie ma spotkanie.
W drodze powrotnej weszła do fryzjera. Siedząc przed lustrem przyglądała się sobie.
Rzeczywiście,jej cera trochę pobladła ostatnio,a włosy zrobiły się jak by rzadsze.
Nie zwróciła na to uwagi wcześniej.
Poprosiła o skrócenie włosów do ramion.Zapłaciła i wyszła.
Po drodze wbiegła do osiedlowego sklepu.
Kupiła kilogram winogron,dwa kiwi i kilka jabłek.
Musiała spróbować zadbać o siebie.
Czekała na telefon. Czekała do północy.
Ach,Ci inwestorzy. Powinni mieszkać w biurach. Nic nie szkodzi,przecież zobaczą się jutro -pomyślała.
Ochłonie prze noc i wtedy mu powie. Ciekawe jak zareaguje. Ucieszy się ? Zadba o nią ? Pocieszy ?
Przecież ma dopiero 21 lat. Głupia. Oczywiście,że się ucieszy ,przecież kocha.
Na spotkanie biegła unosząc się nad ziemią. Założyła turkusową sukienkę,która zalotnie odkrywała jej dekolt. Lubił ją w niej.Szła trochę zdenerwowana,ale z uśmiechem na twarzy.
Czekał na nią jak zawsze przy stoliku w rogu sali.
Wstał na jej widok,a jego oczy zabłyszczały. Wtulił się w jej włosy,pocałował dając upust swojej namiętności.Zarumieniła się.
Usiedli,zamówili obiad z kart i czekali patrząc się na siebie jak para kochanków,która dopiero co przed chwilą skończyła swój moment uniesienia. Jej malinowe usta drżały z podniecenia. On gładził jej kolano pod stołem,zachwycając się jej pięknem.
I wtedy wzięła jego dłoń i położyła na swoim brzuchu. Wyrzucając z siebie potok pełnych emocji słów.
Jej twarz promieniała,oczy błyszczały,a serce biło po stokroć szybciej.
A on słuchał.
Kiedy skończyła,zabrał rękę i sięgnął po coś do kieszeni.
Teraz ? – pomyślała.Nie możliwe by był przygotowany na tę okazję. Zbieżność zdarzeń jak z najbardziej wzruszającego filmu romantycznego. Poczuła ucisk w gardle.
Wyciągnął plik banknotów.Rzucił przed nią na stolik.
Mówił coś do niej,ale słowa były nieme. Czas zwolnił.
Próbowała zrozumieć,ale czuła się jak by ktoś uderzył ją czymś ciężkim w głowę.
Z potoku słów rozumiała niewiele. “Moja żona…Rujnujesz mi życie…Nie mój problem…”
Nie wie jak długo siedziała w restauracji po jego wyjściu.
Wbiegła z niej pośpiesznie,przyciskając pieniądze do piersi.
Przed oczyma miała całe swoje życie.
Biedę w domu na wsi,nawiedzoną religijnie matkę i popijającego ojca który ślinił się na jej widok,od momentu gdy zaczęły rosnąc jej piersi. Uciekła do szkoły z internatem. Tam ślinili się na nią chłopcy,a ona wiedziała,że poczeka na tego jedynego.
Pierwsze wzloty i upadki i ta wielka chęć w niej – by się wyrwać z tego świata,by gdzieś dojść.
Zaczęła studia.Matka zmarła,gdy była na pierwszym roku. Praca starczała jej na opłacenie pokoju na poddaszu. O wszystko inne dbał on.
Nie ma nikogo. Została sama. Poniżona,odepchnięta,niekochana.
Szła szybkim krokiem.
Wiatr co chwilę pieścił jej kruczoczarne włosy,a słońce nadawało rumieńców jej bladej twarzy.
Zacisnęła oczy jeszcze bardziej,a łzy zebrane w kącikach spłynęły na jej policzki.
Nienawidziła siebie.
Okazałą się słaba,niezaradna,głupia.
I kiedy stanęła na krawędzi mostu,wiedziała,że skoczy.
Świat nie miał jej nic więcej do zaoferowania.
…w wiadomościach tego dnia mówili,że z mostu do rzeki spadały na wietrze banknoty.
Dziękuję Wam,za pozytywne komentarze…chyba czas powrócić to tekstów literackich 🙂
Małymi krokami.
też się wzruszyłam i czekam na ciąg dalszy.
masz dobre pióro 🙂
Normalnie az sie wzruszylam…wow cos ujmujacego.doglebnego.wow…
smutne, ujmujące…
Dobrze się czyta Ciebie 🙂 Historia niewesoła, przejmująca i czekam na dalszy ciąg 🙂
Hmm..
Brak słów.. jakie smutne..
Piękna, mądra, zdolna, utalentowana, cała nasza Lena :* Brawo!
Matka znowu buraczana 🙂
Wow!!!!! 😀 to jest świetne! 😀 w każdej opowieści jest nutka prawdy 🙂
S.
Niezłe! Fajnie piszesz, interesująco
Smutne… wygląda, że prawdziwe, niestety 🙁
Ależ Ty masz inwencję twórczą, czytałam z zapartym tchem
nie wiem co napisać… zabrakło mi słów