I feel GUUT


Pandemia wszystkim dała się we znaki. Niektórych z nas poturbowała, innym wywróciła życie do góry nogami. Oszczędziła moją rodzinę, ale w wielu momentach była bardzo boleśnie odczuwalna na polu zawodowym. To był emocjonalny dół, zwłaszcza że pracuję z seniorami i osobami przewlekle chorymi. Nikt nie  był gotowy na taką życiową rewolucję, nikt nie dopuszczał do siebie myśli, że dwutygodniowy lockdown potrwa rok, nikt nie miał planu jak go przetrwać. Wszystko zamknięte, ludzie zdezorientowani, nowa i trudna do zaakceptowania rzeczywistość, praca według narzuconego schematu, brak pracy, kolejne obostrzenia i próby zapanowania nad chaosem ze zdalnym nauczaniem. To miało prawo wykończyć wielu z nas. Mnie poturbowało nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Dla mnie każdy dzień tego roku wyglądał niemal tak samo. 

Totalny spadek życiowej energii.

Schemat działania według listy zadań ułatwił mi odnalezienie się w sytuacji. Niemal wszystko robiłam mechanicznie, według planu, z przerwą na kilka godzin snu. Ja nie jestem zadaniowcem. Lubię spontaniczne działania. Oczywiście w moim życiu są sytuacje, które wymagają ode mnie zaplanowania…jak na przykład poskładanie prania. Zrobienie go to nie problem, powieszenie pestka, ale później wisi to takie biedne tydzień i z politowaniem patrzy na mnie, żeby je zebrać…a później jeszcze kilka dni, żeby je umieścić w szafie. Ja do prania muszę dojrzeć, obmyślić plan, wyznaczyć czas. Tak już mam 🙂 Jednak spontaniczność daje mi więcej radości.

Bywało ciężko, ale dla mnie ten rok był rokiem przełomowym i bardzo, ale to bardzo zweryfikował moje podejście do wielu rzeczy. Nagle okazało się, że pandemia bywa dla ludzi wspaniałym i dość wygodnym narzędziem do tłumaczenia się z różnych zachowań.  Zweryfikowała trzymane na siłę (albo po coś) znajomości, zmieniła przyzwyczajenia, podpowiedziała jak zastąpić jedne przyjemności innymi. Okazało się, że można żyć bez czegoś lub kogoś. Zaczęliśmy szukać substytutów na różnych polach. I dla mnie to wszystko, ta rezygnacja ze spotkań, brak wyjazdów, odosobnienie; uzmysłowiło mi, jak wiele rzeczy robiłam by zrobić przyjemność komuś, zamiast sobie, że w kilku przypadkach byłam przysłowiowym “kwiatkiem do kożucha”, bo ktoś tylko czerpał korzyści z mojej osoby…a ja nie lubię ciętych kwiatów.  Zauważyłam jak wielu ludzi oczekiwało ode mnie pewnych zachowań, mimo iż sama niekoniecznie miałam na nie ochotę. Jestem asertywna, a jednak nie wszystko było dla mnie wcześniej dostrzegalne, a nawet jeśli było, to nie miałam pomysłu jak to zmienić. Z wielu rzeczy sama wycofałam się z przyjemnością i ulgą. Pandemia dała mi pretekst i sposobność by dokonać zmian, przed którymi się wzbraniałam, bo coś tam…a tu zadziałał impuls.

To moje wycofanie się było celowe, bo po prostu nie czułam, że mogę i chcę dać z siebie coś więcej. Mój introwertyzm zaczął puszczać korzenie, blog zarósł pajęczyną, towarzystwo ograniczyłam do minimum, przestałam czytać, wiele rzeczy przestało mnie cieszyć. Na wiele rzeczy nie miałam czasu, ale z czasem zaczęło brakować mi też chęci.

Nie chciałam być dla nikogo, bo nie było mnie dla samej siebie.

Chłopaków zamknięto w domu, więc najbardziej brakowało mi przestrzeni w domowym zaciszu, swoich małych rytuałów na które brakowało mi sił i bycia samej.. Potrzebowałam wytchnienia, samotności i planu- co dalej. Jak poukładać teraz swoje życie, rodzinne, towarzyskie i zawodowe. Jak nie poprzegryzać aorty dzieciom i współpracownikom. Jak wrócić na własny tor, jak zebrać się w sobie. Jak przełknąć fakt, że kilka znajomości nie przetrwało braku spotkań face to face i po prostu przeszły w niepamięć. Nie mam w zwyczaju szarpać za klamkę, gdy ktoś zatrzaskuje przede mną drzwi. U mnie ten proces odbywa się bez żalu, bo zawsze coś odchodzi, by mogło przyjść inne coś, ale musiałam to przepracować, odpocząć, nabrać sił, zatroszczyć się o siebie. Poukładać to wszystko.

Lubię dbać o swój komfort psychiczny, o swoje otoczenie, o swój wewnętrzny spokój. Coś co nie jest dla nas dobre, nie powinno przejmować nad nami kontroli. Jednak nadszedł moment gdy poczułam, że potrzebuję wyjść poza te sztywne ramy, odzyskać utraconą energię, wewnętrzną równowagę, a przede wszystkim zacząć robić coś poza swoimi obowiązkami. Pandemia sprawiła, że moja cała uwaga skupiła się na innych w kwestii zapewnienia im bezpieczeństwa, walki o ich zdrowie, a zapomniałam w tym wszystkim o sobie. Ta cała sytuacja mnie przytłoczyła, zwłaszcza lęk o zdrowie innych….no właśnie innych. Zatęskniłam za swoją energią, za rozmowami z ludźmi, za wyjazdami, chwilami beztroski, za innym planem dnia, za spontanicznością. Okazało się, że chęci to jedno, a ciało to drugie. I to ciało mnie trochę zawiodło, a może zbuntowało się, albo wreszcie dało mi jasny znak, że czas pomyśleć o sobie, że z transformersa to ja mam co najwyżej kanciaste kolana.

Szybki tryb życia, nerwy, nieregularne posiłki, brak snu, waga wychylająca się raz w jedną, raz w drugą stronę, bunt na pokładzie. Ja jestem mistrzynią w zwalnianiu życia, w pozwalaniu sobie na slow life w dogodnym dla siebie momencie, a jednak ten natłok wymuszonych na mnie działań, spowolnił moje ciało, a nie życie. Ja się męczyłam sama ze sobą.

Musiałam coś zrobić, bo sytuacja zrobiła się nieciekawa. Zaczęłam planować posiłki i pilnować ich systematyczności. Szukać odskoczni, ambitnie włączając w mój tryb życia wysiłek fizyczny (jakbym go miała za mało w pracy 🙂 w postaci ćwiczeń.  Wybrałam domową wersję, bez dźwięku, bo nie zniosłabym jeszcze krzyczącej na mnie z ekranu pani, każącej mi szybciej robić przysiady i pajace jednocześnie. To wszystko przychodziło etapami, nie było tak, że zaczęłam funkcjonować z dnia na dzień. Zaczęłam czytać, pisać, ogarnęłam i zadbałam o swój mózg, ale zapomniałam o tym drugim. Jelitach. Tu już było potrzebne wsparcie mojej mikroflory od wewnątrz i to było najlepsze, co mogłam sobie zafundować. Poranny rytuał zaczęłam od przestawienia zegarka na późniejszą godzinę wstawania. Nie pamiętam kiedy wstawałam do pracy tak późno i kładłam się spać tak wcześnie. Woda z cytryną na czczo, później kawa, śniadanie i dwie kapsułki Guut vitality dla moich jelit. Jedna kapsułka zawiera precyzyjnie działające budujący odporność probiotyki i dba o mikroflorę. Druga to witaminy i ekstrakty roślinne dobrane starannie pod mój cel, czyli witaminy wspierające energię i koncentrację (w tym przypadku jest tp EnXtra®, żelazo i witaminy z grupy B). Zależało mi, żeby usprawnić prawidłowy metabolizm energetyczny, przeciwdziałać wyniszczającym skutkom stresu, ale też by po prostu odzyskać energię. Umówmy się, że jednak muszę być bardziej żywotna niż moi podopieczni seniorzy.

Jestem po miesięcznej pracy nad sobą. Nad głową i ciałem. Kilka tygodni temu ciężko mi było wybrać się z workiem do śmietnika, tymczasem wybraliśmy się z chłopakami na weekendową planowaną przed pandemią wycieczkę. Zaczynam spotykać się ze znajomymi. Szykuje dla was kolejne recenzje turbo ciekawych książek. Czuję, że małymi krokami wracam. Daję sobie jeszcze 2 miesiące na odzyskanie formy. Na lato będzie jak znalazł. Może będzie mi się chciało powrócić też do innych międzyludzkich interakcji 😉 Chce mi się, odnajduję przyjemność w drobnych rytuałach, aczkolwiek doceniam bardzo czas, który dostałam na ogarnięcie pewnych spraw. Moje tegoroczne plany są sprecyzowane i sama jestem ciekawa czy będą tak ambitnie realizowane, jak moje ćwiczenia z panią z telewizora.

Czy przestałam ćwiczyć i nadal podżeram słodkie wieczorem?

Być może 🙂

Ale powoli rozbrzmiewa z mojej głowie melodia I feel good na na na na na:) i czuję, że dam radę odzyskać dawną siebie, choć w nowej odsłonie, bez zbędnego balastu, znajomości, powinności i bycia komuś coś winnym.

Dodam tylko, że produkt Guut jest wegański, bezglutenowy, ma łatwą formę jednodniowych opakowań w postaci saszetki, które zapewniają regularność spożywania- 30 saszetek w opakowaniu (w jednej saszetce znajdziesz dwie kapsułki). Sami wybieracie cel aktywatora probiotycznego wspomagania. Możecie poczuć się jak w Matrix’ie z tą różnicą, że musicie zażyć obie kapsułki i obie są dla Was dobre 🙂

Tekst powstał w ramach współpracy.

 

 

 

Komentarze