Kwarantanna w moim stylu- part 2

Przez panującą obostrzenia, dochodzi do wielu stresujących sytuacji. Ludzie pokazują swoje najlepsze, jak i najgorsze oblicza. My matki zostałyśmy nagle zamknięte w domach, z własnymi dziećmi (o zgrozo) :)) 24h/ dobę, 30 dni w miesiącu, na nieokreśloną długość czasu. Umówmy się, macierzyński i wychowawczy to nie to samo. Wcześniej mogłyśmy zorganizować sobie czas nieco inaczej, wynajmując opiekunki, angażując dziadków, uciekając w sobotni wieczór z przyjaciółmi. Dzieci spędzały czas w szkole, później były zajęcia dodatkowe, odrabianie lekcji, wreszcie wspólny czas. Te pół dnia wystarczało nam by zatęsknić, by docenić.

Teraz nie ma czasu zatęsknić. Okazuje się, że te sprawdzone dotychczas kilka zabaw z dziećmi to za mało na ponad 30 dni! One chcą więcej! Elektronika już nie jest aż taka zła, słodycze naprawdę mogą zastąpić jeden posiłek dziennie, a zupa smakuje tak samo przez wszystkie trzy dni. Przerobienie materiału ze szkoły, odrabianie zadań, zabawa, obowiązki domowe, często też praca…to zdecydowanie za dużo na jedną matkę. Piszę z perspektywy samodzielnego rodzica, który nie ma możliwości zrzucenia części obowiązków na chłopa, pod pretekstem szlabanu na golonkę, piwo, czy seks. Wiem, że są kobiety, którym taki model dnia odpowiada i świetnie się w nim odnajdują. Czapki z głów! Jednak nie oszukujmy się, że większość z nas przyzwyczajona jest do innego trybu dnia/ tygodnia. Normalnie popołudnia i weekendy to był czas wytchnienia, coś na co czekaliśmy, czas, który planowaliśmy dla dzieci, z rodziną czy przyjaciółmi. Teraz nie ma rodzin, nie ma przyjaciół, nadal zostały nam dzieci. W dodatku własne :)) Było więcej możliwości, więcej pomysłowości, mniej czasu, ale spędzaliśmy go bardziej intensywnie. Teraz możliwości jest mniej, czasu jest ogrom, a jeszcze kilka dni temu żadna matka nie mogła kupić alkoholu między 10, a 12 rano :)) Dzieci są nie wybiegane, nie wymęczone, na podwójnych obrotach, migające się od nauki. Nasze obroty spadły, poziom frustracji wzrasta. Nie wiem na przykład jak to jest, że wykonujemy teraz podwójną, często tytaniczną robotę, a zamiast chudnąć- tyjemy. Dlaczego tak się dzieje, co robimy źle? :)))

Odbija też starszym. Na przykład mojej mamie. To było w środku tygodnia. Po pracy siedziałam ze starszakiem na niemieckim, a jak wspomniałam w poprzedniej części- moje słownictwo z niemieckiego, ogranicza się do tego zasłyszanego w filmach dla dorosłych. No więc siedzimy nad znakami drogowymi i wtedy dzwoni telefon. To moja mama. Głos ma spokojny, ale jakiś taki poważny:

 

– Słuchaj, czy Ty możesz do mnie przyjechać w tej chwili, mam ważną sprawę!
– Ale teraz, bo…
– Teraz. Zajmę Ci jakieś 10-15 minut, to ważne.

Cholera- myślę, coś się stało. Gdyby z tatą, to chyba by mi powiedziała przez telefon? Może coś ze zdrowiem, no nie wiem. Ubieram się, wsiadam na rower i jadę. Do rodziców mam może 10 minut rowerem, dojechałam w 3…taką prędkość osiągnęłam tylko wtedy, gdy junior oświadczył mi, że spalił chałupę…

 

– Mamuś, to jest najgorszy dzień mojego życia!- junior łka przez telefon.
– Matko, co się stało?
– Spaliła mi się chałupa!!!
– Jeżuuuu, jak chałupa, co zrobiłeś, już jadę!!!!
– A nie, nie spiesz się. No nie wiem, wypadła mi zapalniczka z ręki.
– Jaka zapalnicz…. 
– No jak chciałem pochodnie zapalić.
– Jaką (qwa!!!!) pochodnie???? 
– No w Minecraft’cie!!!!

Moja astma osiągnęła szczytową formę. Do pokonania zostały mi dwa piętra. Po drodze uśmierciłam w myślach połowę rodziny, bo pomyślałam, że może mama nie chce mi przekazywać złej wiadomości przez telefon. Wymyśliłam także wszystkie najgorsze scenariusze, które zmusiły moją mamę do tego, by kazała mi przyjechać do siebie gdy jestem zmęczona po pracy, muszę odrobić lekcje z dziećmi i to w trybie natychmiastowym. Miałam być u niej jutro, ale widocznie to nie mogło poczekać. Rozbolał mnie żołądek, ogarnęła mnie panika i strach przed nieznanym. To musiało być coś mega ważnego. Wpadam na drugie piętro, otwieram drzwi, wchodzę…cisza. Moja mama siedzi na fotelu tyłem do mnie. Bardzo powoli odwraca głowę, uśmiecha się i mówi:

– Słuchaj…kupiłam sobie nowe rolety na okna, zamontujesz mi?

Aaaaaaaaaaa!!! Mamo!!! Po 37 latach robisz mi coś takiego? Why?

I teraz sztuką jest odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości. Biegnijmy przez te covidowe czasy jak Spartanie z okrzykiem na ustach by przetrwać, ale i nie zwariować. Wszystko jest kwestią organizacji, priorytetów i pamiętania o niby frazesach, typu: Szczęśliwa matka, to szczęśliwe dziecko! Trzymajmy się tego!  My matki potrzebujemy teraz innowacyjnych rozwiązań, nawet jeśli brzmią jak frazesy.

 Jak mi się zrobiły na dłoniach odciski, od ciągłego ściskania słoika z Nuttelą, to się przerzuciłam na chipsy, których ściskać nie trzeba. I to jest zachowanie szczęścia, jednocześnie opracowując jego nowe standardy.  Jak się nie można spotkać z koleżankami na winku, to trzeba zorganizować wideo konferencję i uraczyć się cydrem. Nie ważne, że to jest 8 rano! Fryzjerzy zamknięci, odrosty z siwizną? Nic prostszego- czas wprowadzić modę na turbany. Paznokcie nie zrobione- no problem! Rękawiczki ukryją najbardziej zdradziecki odrost. Rozumiecie? Trzeba zagiąć rzeczywistość tak, by spełniała ona nasze oczekiwania choć pozornie!

No więc po tych wszystkich stresujących sytuacjach, telefonach i momentach, w których pomysłowość mojej rodziny mnie nie zawiodła, mam tylko ochotę na chwilę dla siebie. Ominęły mnie z Matką nie Wariatką już dwa wyjazdy, gdzie miałyśmy oddać się hotelowemu szaleństwu godnemu królowych życia. Dwa wyjazdy, gdzie miałam możliwość oddać się wszystkim tym przyjemnościom, na które nie mam czasu. Zapragnęłam chwili relaksu w SPA. Najlepiej gdzieś bardzo daleko, egzotycznie, w towarzystwie pachnących migdałów lub aromatycznej wiśni. Już nawet w akcie desperacji obejrzała bym z Martą te 365 dni. Cokolwiek, byle odzyskać odrobinę normalności owiniętej w złotko luksusu. Z racji wiadomych ograniczeń, musiałam sobie sama tę egzotykę zorganizować i oto przybyło moje wybawienie- beBio kosmetyki.

Chia i kwiat japońskiej wiśni mój zapachowy faworyt na dzień. Na noc zdecydowanie wolę coś cięższego, więc wybrałam Pieprz afrykański i Migdały. Polubiliśmy się, chyba nawet bardzo. Matka ma nawilżoną skórę, otacza ją słodka aura egzotycznych zapachów, a proces wykorzystania kosmetyków trwa cały dzień, od porannego deo roll’a, poprzez całodzienne nawilżanie dłoni po dezynfekowaniu ich, do wieczornej kąpieli i rytuału balsamowania ciała. Balsamowanie ciała, możecie odczytać dwuznacznie, wszak nie jestem pierwszej młodości :)) Dlatego to takie ważne! Odrobina luksusu we własnej łazience, w tym zwariowanym czasie.  Trzeba sobie jakoś radzić i to jest absolutnie prawda, że zdesperowana kobieta znajdzie wyjście niemal z każdej sytuacji, byle by poprawić sobie samopoczucie i przetrwać…z własnymi dziećmi.

 

 

 

 

Komentarze