Nie musimy być takie same, by być wyjątkowe.

Doprawdy wystarczy mi, że państwo utwierdza mnie w przekonaniu, że tak fenomenalnie radzę sobie, jako samodzielna matka, że wszelka pomoc ze strony państwa mi się nie należy,  aby jeszcze wysłuchiwać podobne komentarze “od ludzi”.  Krzyczą fora, krzyczą reklamy, krzyczy społeczeństwo. Nie masz prawa być zmęczona, nie masz prawa przedłożyć własnej potrzeby, nad potrzebę dziecka, nie masz prawa chorować, bo mamy nie biorą wolnego! Jeśli nie masz dzieci, to i tak jako kobieta, na każdym kroku musisz udowadniać swoją wartość. Masz się wywiązywać, masz się wpasować w ramy i oczekiwania, masz być idealna! Doprawdy? Pieprzenie!

Wszechobecna presja, odciskana na matkach, jest tak ogromna i agresywna, że ja naprawdę nie dziwię się, że część kobiet świadomie i z premedytacją rezygnuje z macierzyństwa. Przecież tak po prawdzie, kto dobrowolnie chce być tarczą, do której się strzela bez ostrzeżenia i z każdej strony? Nikt. Kolorowe komunikaty, niczym komercyjne bilbordy, atakują nas, matki, z każdej strony. Nie możesz zachorować, nie możesz się źle czuć, nie możesz nie zawieźć dziecka na urodziny, tylko dlatego, że masz migrenę, nie możesz kupić sobie sukienki, zamiast kolejnej trajkoczącej zabawki, którą akurat promują w TV, nie możesz wziąć prysznica, nie możesz się wysr*ć bez dziecka. Nie wolno Ci, bo będziesz złą matką!

Sprzeczne komunikaty

Z jednej strony słyszymy: bądź dobrą matką, poświęć się dziecku, zrezygnuj z kariery, zapisz na kurs posłuszeństwa mężowi, bo gdy on będzie szczęśliwy i Ty będziesz szczęśliwa (autentyk), z drugiej motywację coachów: walcz o siebie, spełniaj swoje marzenia, uwierz w siebie. Gdy zostajemy w domu, by wychować dziecko, robią z nas utrzymanki naszych partnerów, leniwe baby, w rozciągniętych dresach, nic nie robiące przez cały dzień, upraszające się o godzinę w miesiącu, by wyjść choćby po zakupy bez dziecka. Gdy wybieramy powrót do pracy, jesteśmy równie złe. Dziecko cały dzień w przedszkolu, mężowi, nie ma kto podstawić talerza pod nos, a w ogóle po co nam kursy, szkolenia i podnoszenie kwalifikacji? Do garów babo! Dla samotnych matek to w ogóle, powinno się tworzyć getta, bo przecież to patologia, puszczalskie, niewdzięczne baby, żyjące na koszt eksów. Mało kto patrzy na nie z podziwem, że godzą w pojedynkę, pracę, wychowanie dziecka, a przy okazji potrafią spełniać swoje pasje i walczą nie tylko o siebie, ale przede wszystkim o normalne dzieciństwo dla swoich dzieci. Ze skrajności w skrajność. Widzą tylko margines tych, które nie chcą, których życie przerosło, albo te, którymi nie miał kto pokierować. Nie dostrzegają tych, którym się udało, a uwierzcie mi, jest ich znacznie więcej, niż tych, które sobie nie radzą i czekają na alimenty od państwa, by kupić flaszkę.

Kobiety to genialne umysły!

Wstawiają kojce do mikroskopijnych łazienek, by móc wziąć prysznic, bo nie daj borze zielony, podczas kąpieli dziecko obudzi się i zapłacze i sąsiadka obok, usłyszy, jak to dziecko, wybudzone ze snu, wyje przez całe dwie minuty (bo chyba tyle czasu potrzeba, by wyjść spod prysznica, owinąć się ręcznikiem i nie zabić na mokrej posadzce) i jeszcze naśle na nią MOPS. Umawiają się z koleżankami w parkach, lasach, placach zabaw, żeby nie zlinczowano ich, za wejście z dzieckiem do kawiarni, a nie daj Bóg, jak jeszcze karmią piersią. Oh no! Połóg powinien być przedłużony o czas karmienia piersią, zdecydowanie. Społeczeństwo było by spokojniejsze, gdyby nie było narażone na widok obolałych, nieestetycznie wyglądając po porodzie i karmiących piersią matek. Chwilami mam wrażenie, że społeczeństwo było by zadowolone, gdyby zwolniono je z widoku nie tylko matek, ale i kobiet.  A one sobie radzą na wielu płaszczyznach naraz!

Wstają, gdy inni dopiero co przewracają się na drugi bok, by wyszykować starsze dziecko do szkoły, młodsze do przedszkola, wbiegają do placówek, uczesane, schludnie ubrane, z promiennym uśmiechem na ustach, byle szybko, byle zdążyć do pracy i zapomnieć, że na skrzyżowaniu fakaczem wymusiły pierwszeństwo, bo przecież pięć minut spóźnienia, to co najmniej po premii. Po pracy po dzieci, do domu, obiad, gary i nie zapominając o uśmiechu, pranie, sprzątanie, qwa! wywiadówka. Upychają młodsze dziecko, do sąsiadki, babci, albo zabierają ze sobą i gnają…tym razem bez fakacza- na blondynkę, bo to jedyne miejsce parkingowe! Pan przepuści…dla mnie się liczy każda minuta! Wracają do domu, kolacja, kąpiel, bajka, bajka, bajka po raz setny, a one nadal z tym uśmiechem na twarzy, aby się nie zdradzić, że padają na twarz. Migrena, gorączka, grypa…ale jak wziąć wolne? W pracy ważny projekt, Zosie trzeba zawieźć na drugi koniec miasta na urodzinki do Jasia, bo przecież jak jej odmówić?  Nie, no nie mogę chorować. Łykają więc tabletki garściami, kładą się wcześniej spać, tylko po to, by i tak kilkanaście razy w nocy wstać do dziecka, siku, pić, potwór pod łóżkiem, a potem budzik. I po poranku świstaka, stawiają się w pracy, z zapudrowaną, czerwoną od gorączki twarzą i uśmiechem na ustach, bo dziś też udało się nie stracić premii za spóźnienie…a potem pośpiesznie zapisują w kalendarzy, że po południu mają fitness, wszystkie mamy z osiedla chodzą, nie możesz się wyłamać…

Pieprzyć to!

To nie są kobiece dramaty. To codzienność, do której przekonają nas kolorowe czasopisma, perfekcyjne programy i nasze koleżanki. Pół biedy, kiedy ma się energię, kiedy się chce i kiedy można sobie pozwolić. Logiczne jest, że wtedy grzechem było by nie skorzystać, że nie należy rezygnować z czegoś, co jest dla nas ważne, co sprawia nam przyjemność, co pozwala nam na chwilę oddechu. Pod warunkiem, że jest to nasz wybór, nasza potrzeba, a nie  wykrzykiwane w naszym kierunku i pełne presji hasła.

Jednak są sytuacje, kiedy jest w prost przeciwnie. Nie chce się, nie można, nie ma jak! Czy wtedy trzeba dać radę, za wszelką cenę? Czy presja otoczenia, jest rzeczywiście tak wielka, że zapominamy o tym, co jest dla nas dobre, a sugerujemy się wyjustowanymi nagłówkami? Przecież każda z nas jest inna, dla jednej z nas, chwilą odpoczynku, będzie 30 minutowa tabata, która wyciśnie ze mnie wszystkie poty, dla innej to będzie 30 minut czytania książki w ciszy i spokoju. Nie musimy przecież być takie same, by być wyjątkowe.

Dlaczego uważamy, że odmawianie dziecku, kwalifikuje nas do odebrania nam praw rodzicielskich? Dlaczego boimy się wykluczenia ze społeczności, tylko dlatego, że jako jedyne nie należymy do osiedlowego klubu malucha? Dlaczego czujemy się mniej atrakcyjne, gdy nie mamy chęci biegać, chodzić na fitness, czy zakładać sobie żelowych paznokci?

I odwrotnie, dlaczego mamy czuć się winne, że znajdujemy czas na zumbe, trzygodzinną wizytę u fryzjera czy wyjazd z przyjaciółką do SPA? Dlaczego mamy się tłumaczyć z tego, że dzięki planowaniu, czy nawet pomocy najbliższych, jesteśmy w stanie wyszarpać kilka godzin w tygodniu tylko dla siebie? Dlaczego mamy komuś tłumaczyć, że nasza pasja, jest dla nas nie mniej ważna niż rodzina, że w momencie zostania matką, nie tracimy miłości do wspinaczek po górach, czy podroży na drugi koniec świata.

Wreszcie, dlaczego pozwalamy na to, by inni mówili nam, co jest dla nas dobre? Przecież my doskonale wiemy, co sprawia nam przyjemność i kiedy potrzebujemy chwili oddechu, dlaczego więc nie słuchać siebie?

Jeśli jestem chora, to mówię o tym dzieciom wprost! Sorry, nie ma dziś grania na flecie w domu, bo mam migrenę. Nie pójdziemy dziś do sali zabaw, bo mam gorączkę i czuję się fatalnie! Tak, wiem, jest wam przykro!, ale przypomnijcie sobie jak Wy się źle czuliście, gdy byliście chorzy i nie mogliście iść do szkoły! (pomijamy tu symulacje, oraz sytuacje, gdy przy 39 stopniach gorączki, dziecko miało siły, by zrównać dom z ziemią). Czy naprawdę stanie się coś złego, jeśli zamiast kolejnej grającej zabawki, która jest akurat na topie i “wszystkie dzieci w przedszkolu ją mają”, kupimy sobie wreszcie nowe buty?

Jestem kwiatem lotosu na tafli jeziora…

…tylko akurat na tym jeziorze panuje burza, zajebista burza z piorunami i gradobiciem , więc o tym mówię. Sorry memory. Przepraszam Was, ale jestem tak zdenerwowana, że potrzebuję chwili oddechu!- mówią tak na wszystkich filmach, a jakoś w realu mało kto ma odwagę się do tego przyznać. Dlaczego? Przecież zarówno szczęście jak i smutek, dobre samopoczucie jak i zdenerwowanie, jest wpisane w naturę każdego człowieka. Po co więc ukrywać złe emocje, a epatować tylko dobrymi, tylko dlatego, że otoczenie tego od nas oczekuje?! Mamy ogromny problem z bezpośredniością, nie tylko wobec dorosłych i dzieci, ale także ze szczerością wobec siebie, bo co powiedzą inni, bo nie wypada…

Więc ja Ci mówię, że wypada. Masz prawo biegać wieczorami, chodzić do kosmetyczki i planować miesięczną podróż po Tajlandii. Masz prawo, mieć zły dzień, masz prawo zachorować i nie spędzić popołudnia z dziećmi na dywanie, tylko jako burito pod kocem. Masz prawo odmówić swojemu dziecku, masz prawo odmówić koleżance, tak samo, jak masz prawo do kąpieli w wannie pełnej piany z kieliszkiem wina. Nie jesteś robotem, chorujesz, jesteś zmęczona, nie chcesz, bo nie! i nie ma nic złego w tym, że prosisz kogoś o pomoc, bo masz ochotę oddać się ulubionemu zajęciu, pobyć sama, czy usiąść przy stoliku w kawiarni i wypić kawę za osiemnaście złoty.

Dając otoczeniu przyzwolenie, na oglądanie nas takimi, jak od nas oczekuje,  w idealnym stanie powodujemy, że społeczeństwo nie toleruje nas wtedy, gdy jesteśmy w stanie nieciekawym, bo do tego nie przywykło. To nasza wina, że oglądając idealny świat na stronach magazynów, same chcemy być idealne, a przecież nie umniejsza twojej wartości jako kobiety i matki fakt, że nie pomalowałaś dzisiaj paznokci, czy nie dojechałaś na urodziny koleżanki, tylko dlatego, że najzwyczajniej w świecie nie miałaś na to ochoty, albo wręcz przeciwnie, że miałaś ochotę zrobić coś, co pozwoli nabrać Ci wiatru w skrzydła. Ot tak! Bo mogłaś.

Komentarze

Dodaj komentarz