Od alergiczki do kociary

Musicie wiedzieć, że w momencie gdy zburzyłam marzenia mojego byłego męża o sielankowym poligamicznym związku, niemal natychmiast zaczęłam opracowywać plan “B” na dalsze życie. Wymyśliłam sobie idealną przyszłość dla mnie- to jest bycie starą panną z odzysku, ze stadem kotów. Oczywiście ten plan pojawił się gdy już otrzeźwiałam, bo w pierwszym momencie chciałam zostać po prostu wdową 😉 Niestety na drodze ku mojemu planowi na życie, nie jako wdowa, a jako kociara oczywiście- stała jedna rzecz: alergia.

Kot, jego sierść, a uściślając ślina na sierści- w moim przypadku bardzo silny alergen, który dwukrotnie doprowadził mnie do wstrząsu anafilaktycznego. W mniej tragicznych przypadkach zalewał mnie katar, wydrapywałam oczy, a moja skóra pokrywała się bąblami, niczym przy poparzeniu. Unikałam towarzystwa kotów, mimo iż same zwierzęta wielbię. Na szali było moje zdrowie, a chwilowa przyjemność w towarzystwie mruczków. Zdarzało się jednak, że gościłam w kocich domach i mimo przyjmowanych wcześniej leków w dużych ilościah, zawsze towarzyszyły mi objawy alergii. Generalnie jestem bogato wyposażonym alergikiem i w wyniku wielu lat leczenia, czy odczulania udało mi się wiele alergii zwalczyć (np. tą na włosy ludzkie 🙂 z kolejnych ciekawostek dodam, że w czasach podstawówki, bywało iż chodziłam do szkoły tylko w czasie, gdy powietrze było wilgotne. Teraz wilgoć, jest dla mnie katorgą). Wracając do kotów…a właściwie do minionego lata, gdy moja mama oznajmiła mi, że będzie miała kota.

Pisałam Wam o tym, że niestety postawiłam ją wtedy przed wyborem, albo kot, albo ja (a raczej moje wizyty u niej, wizyty dzieci, które będą mi wracać z sierścią do domu). Mama nie wahała się, nie mrugnęła nawet okiem, po prostu wybrała kota :))) i wtedy postanowiłam, że sorry nie dam się tak łatwo wywalić z rodzinnego domu jakiemuś sierściuchowi! Niestety, bez żadnych zaskoczeń jego towarzystwo było raczej trudne do zniesienia. Nie mniej trudne było powstrzymanie się od głaskania małego czarnego kociaka. Walczyłam, podciągałam smarki, wycierałam łzy i zadrapywałam się od ran na skórze, powstałych przez małe pazurki. Zwiększyłam dawkę leków, zmieniłam nieco leki, nic! Aż byłam zmuszona tymczasowo wykupić lek, przy okazji innej alergii, polecony mi przez farmaceutę. Witaj kociaku, oto jestem bez smarka pod nosem! Niecałe pół roku zajęło mi sprawdzanie, czy aby na pewno jestem w stanie zaadoptować kota. 

Los jaki jest każdy wie. Często podejmuje decyzje za nas. I oto, ta sama matka, która wybrała ślicznego czarnego kotka, zamiast rodzonej córki- przytachała znajdę w postaci trzy-kolorowego cudu dla moich dzieci, tym samym pokazując, że jest po prostu typową babcią, która niby słucha, że nie ma dawać dzieciom słodyczy przed obiadem, a potem wpycha w nie tabliczkę czekolady- żeby mam nie widziała 🙂 Tak oto w naszym domu zagościła Arya. No pewnie, że pokochałam. Nie pyskowała, okazywała zadowolenie i grzała lepiej niż termofor od pierwszego dnia, gdy zarzekałam się jeszcze, że absolutnie kot nie może spać w łóżku! 

Dosłownie kilka tygodni później, jakaś pani (jestem pewna, że zrobiła to celowo! żeby zmiękczyć jeszcze bardziej moje serce) wrzuciła na tablicę chwytające za gardło ogłoszenie, że poszukuje domu dla pięciomiesięcznej kociej znajdy… Nawet dzieciom nie powiedziałam, tylko pojechałam, bo inaczej to ogłoszenie prześladowało by mnie w dzień i w nocy. Przywiozłam do nas Lunę, która trzy dni spędziła pod łóżkiem, parskając na chcącą się bawić młodszą siostrę. Nosiłam do wody, do jedzenia, do kuwety. Po trzech dniach wyszła i zaczęła wprowadzać swoje porządki. Cóż, wszyscy włącznie z Ary’ą ulegliśmy, bez słowa sprzeciwu.

Tak o to, z samodzielnej matki dwójki gnomów, stałam się samodzielną matką dwóch gnomów i dwóch kocich księżniczek i absolutnie każdy z tej czwórki domagał się odrębnej uwagi. Jako matki doskonale wiecie, że komunikacja z własnymi dziećmi wcale nie jest taka prosta. Posprzątaj pokój- zaraz mamo. Zjedź obiad- za chwilę mamo. Odrób lekcje- mamooooooooooo. No jest tu jakiś klucz postępowania, który ciągle modyfikuje się jak wirus grypy- niby znajdujesz na niego sposób rano, ale wieczorem już nie bardzo działa.

Z kotami miałam zupełnie inną trudność, mianowicie one nie bardzo chciały do mnie mówić. Znaczy oczywiście żaden ze mnie poliglota- akurat kociego dialektu nie znam, ale miałam nadzieję, że dopóki kot nie rzuca się na mnie z pazurami, to jednak jakoś się dogadujemy. I żyłam sobie w tym przeświadczeniu do momentu, aż Arya nie zasikała poduszki juniora. Moja głowa eksplodowała, nie znałam przekleństw w kocim języku, które zakomunikowały by, iż nie będę tolerować takich zachowań, więc wpadłam na pomysł, aby jednak poszukać pomocy i znaleźć kogoś, kto mi ten koci charakter i ich zachowania wytłumaczy. Postanowiłam przeczytać i poznać Sekretny język kotównapisany przez profesorkę fonetyki Susanne Schotz.

Jaki jest temperament moich kotów? No więc różny. Luna na ten przykład woli żółty ser, od kiełbasy, Arya jako moja pierworodna córka zdecydowanie bardziej woli podkradać czekoladę. Luna w poprzednim wcieleniu musiała być księgową, bo z wielką przyjemnością sortuje i rozdziera na strzępy wszelkie papiery. Arya musiała być kiepskim ogrodnikiem, bo zjadła wszystkie kwiaty i kradnie za ogonki jabłka. Obie nienawidzą spać pod przykryciem, chyba że mówimy o zrzuconej na podłogę kurtce, albo kocyku podczas popołudniowej drzemki mamci, czyli mnie 🙂 Mimo miski z wodą obok jedzenia, preferują jednak wodę stojącą w misce, w zlewie. A już w ogóle jak mogą dojść do odpływu prysznica i grzebać w wodzie łapami, to są prze szczęśliwe. Moje koty nie drapią i nie gryzą (w przeciwieństwie do czarnego diabła mamy HEHEHE). Jasno komunikują na co mają ochotę, a na co nie. Oczywiście teraz to wiem, bo jestem mądrzejsza o przeczytanie książki własnie poruszającej temat języka kotów, ich zachowań i potrzeb. Dla mnie jest jasne, kiedy mówią “miał”, a kiedy “dej”. MIAŁ, gdy chcą zwrócić na siebie uwagę, DEJ gdy chcą wyżebrać coś do jedzenia. Arya wydaje jeszcze jeden dźwięk i szczerze nie wiem, jak go opisać, chyba najtrafniej porównać go do trzasków na linii telefonicznej 😀  takie “kszykszy”. Dźwięk ten wydaje wtedy, gdy zabraniam wchodzić do toalety, gdy nie pozwalam taplać się w wodzie z odpływu prysznica, gdy nie pozwalam przechadzać się po framudze drzwi, oraz gdy rozmawia ze Stefanem. Stefan to ocalały dzięki Ary’i- pająk  w naszej łazience. Ocalał, bo ona do niego chodzi i gada, nie chciałam żeby myślała, że jestem nietolerancyjna i zabraniam jej kontaktów ze stworzeniami innego gatunku. Niestety Stefan się wyprowadził, więc Arya chwilowo poszukuje nowego kumpla. Zapomniałabym jeszcze o dźwięku, które moje koty wydają punktualnie o 5 rano, pod moimi drzwiami. Ten rodzaj rozżalonego miauczenia oznacza jedno: wstawaj do roboty i wpuść nas na wygrzane łóżko, ewentualnie podciągnij tę cholerną roletę, bo chcemy popatrzeć na ptaki!

Książka wytłumaczyła mi co znaczy podniesiony ogon kota, a co ogon wijący się niczym kobra. Wiem gdzie lubią być głaskane, a dotykanie których miejsc sprawia im dyskomfort. Wiem, że kiedy wdrapują mi się na kolana i obcierają o mnie, dają mi do zrozumienia “spoko, jesteś moim człowiekiem”, nawet jeśli po chwili odchodzą i patrzą na mnie tym swoim pogardliwym wzrokiem 🙂 Prawdopodobnie obsikanie przez Ary’ę poduszki juniora miało na celu pokazanie Lunie, że “sorry siostro to jest mój człowiek”. Ta sytuacja już nigdy więcej się nie powtórzyła. Dzięki książce w wielu tematach mnie olśniło.

Mam porównanie z diabłem mamy, który jest fantastycznym, uwielbiającym się bawić kotem, ale kotem gryzącym i drapiącym (prawdopodobnie z winy dzieci, które używały do zabawy z nim dłoni, a nie kocich zabawek- przez co kot teraz traktuje dłoń jako obiekt do zabawy); a moimi kotami, które są oazą spokoju. Oczywiście, każdy zwierzak ma swój temperament,w obu przypadkach koty od wychowywane były inaczej i dzięki książce udało mi się zweryfikować popełniane błędy. Jednak książka w dużej mierze skupia się na fonetyce! i było to dla mnie ogromne zaskoczenie, jak bardzo w przypadku kotów jest ona zróżnicowana. Koty do nas mówią i (co było dla mnie kolejnym zaskoczeniem) mówią więcej, gdy z nimi rozmawiamy. One chcą się z nami komunikować i chcą być zrozumiałe, są wtedy spokojniejsze, bardziej cierpliwe i zadowolone. Oczywiście chodzą własnymi ścieżkami, często mają nas głęboko w kocim poważaniu, ale to znalezienie porozumienia z nami, jest dla nich tak samo ważne, jak dla nas fakt, by nie wyrządzały szkód w domu. Polecam tę pozycję książkową każdemu właścicielowi kota. Naprawdę warto!

I oczywiście, są sytuacje, gdy gnomom się obrywa, za bałagan na biurkach, a okazuje się, że heloł, dzieci nie było w domu, więc to tylko koty mogły urządzić sobie gonitwę, lub zabawę w zapasy. Są sytuacje, że jedyna firanka jaką mam w domu leży na podłodze, albo że upolują i rozczłonkują kurczaka, którego zapomniałam schować…albo postanowią rozpakować do samego sznurka tampon, który wynorały jakoś z łazienki. Zwalają książki z półek, robią ślady łapami na białym blacie, wyciągają sznurowadła z butów… Na szczęście psocą, a nie niszczą, poza wytępieniem konkurencji w postaci kwiatów. To sytuacje gdy z jednej strony coś we mnie krzyczy, a z drugiej chichram się potem przez pół dnia. Decyzja by przygarnąć te dwie znajdy była jedną z lepszych decyzji w moim życiu i mam wrażenie, że gdy dojdę do momentu, że lepiej będzie mi wychodzić komunikacja ze zwierzętami, niż z ludźmi- oznaczać to będzie jedno- nadeszła moja wymarzona starość 🙂

 

 

W księgarni taniaksiazka.pl  znajdziecie również inne poradniki.

 

 

Komentarze