Po prostu jestem …

Kto mnie zna wie, jak często uśmiecham się, tłamsząc w sobie smutek i łzy.
Nie mam w nawyku narzekania a maskowanie niepowodzeń opanowałam do perfekcji.
Nauczyłam się nie prosić o pomoc, bo wiem, jak wielu potrzebuje tej pomocy bardziej ode mnie, jak wielu ode mnie pomocy oczekuje.
W chwilach gdy budzę się rano i wiem, że to nie jest dobry dzień, przywdziewam Więc maskę optymisty, którym owszem jestem, lecz którym nie zawszę mam ochotę być.

Nauczyłam się tego prawie dziesięć lat temu. To było prostsze niż odpowiadanie na niewygodne pytania, na które było mi wstyd odpowiedzieć szczerze. Wolałam zawsze tryskać więc humorem i przez zaciśnięte zęby odpowiadać, jak ja to robię, że zawsze mam tyle energii i humoru.
Nie mam…

Jednak otaczają mnie tacy ludzi, którym nie mam serca pokazywać, że i mnie bywa źle.
Oczekuje się ode mnie wsparcia, gotowości do pomocy a przede wszystkim uśmiechu.
To budujące i wspaniałe. Tylko czasami muszę czekać na ciemną noc, by przycisnąć twarz do poduszki i najzwyczajniej w świecie zawyć.

Słucham opowieści samodzielnej mamy, jej trudów, problemów i braku pomysłów na jutro.
Zaciskam pięści, bo doskonale pamiętam jak jeszcze parę lat temu i mnie dopadła ta niemoc, lecz nikt nie mógł być dla mnie ostoją, czy przewodnikiem po tej zawiłej drodze życia.
Dziś prowadzę ją małymi krokami do przodu, by uwierzyła, że na końcu drogi czeka na nią słońce.

Czytam opowieści kobiety, która przeżywa niemożność kupienia czegoś dziecku. Nic potrzebnego, a jednak mogącego wywołać niepohamowany uśmiech u malucha.
Łzy cisną mi się do oczu, bo przypominam sobie chwilę, gdy nie tak dawno, ostatnią noc maja, spędziłam na szyciu zabawki dla mojego syna…bo na jej kupno nie było mnie stać.
Na dniach porządkujemy zabawki, by choć część z nich była uśmiechem na twarzy jakiegoś dziecka.

Zapoznaję się z historią mamy, która wzmaga się z chorobą dziecka.
Przed oczyma mam najdłuższy tydzień mojego życia, gdy w połogu siedząc na drewnianym krześle, wznosiłam prośby do kogokolwiek władnego, by pozwolił żyć mojemu dziecku..dziecku z wadami, których później nie potwierdzono. Zastanawiam się czy mam uprawnienie, by polecić jej innego specjalistę, bo być może ten, podobnie jak mój, zobaczył coś…czego nie ma.

Słucham wypowiedzianych jednym tchem słów kobiety, bitej przez męża.
Nabieram powietrza…nie potrafiąc dać mu ujścia. Słucham jak tłumaczy swego oprawcę. Słucham historii pięknej miłości.Słucham i mam ochotę krzyczeć.
Mnie też ktoś, kiedyś uderzył, raz pierwszy i ostatni…nie potrafię wymusić z siebie słów, że to nie jej wina, że tak nie musi być, że musi odejść tak jak i ja uciekłam…ale nie potrafię, bo nagle ogarnia mnie tamten ból. Ból bezradności i przekonanie, że to musi być jej decyzja. A ona nadal kocha…nic więcej nie czuje…ja do dzisiaj pamiętam tamten fizyczny ból i upokorzenie i brak wiary w wiarygodność słów “nie chciałem”. Nie mam uprawnień, by pozbawiać jej wiary, mogę tylko wspierać.

Czytam tych historii więcej i więcej. Za każdym razem czując dziwny ucisk w klatce piersiowej.
Czując ich ciężar, ich piętno.
Powinnam czuć ulgę, bo przecież złe mam już za sobą. I choć nie wyparte z pamięci, to jednak gdzieś daleko poza nią. A jednak nie czuję. Nie potrafię się odizolować od krzywdy innych.
Może dlatego, że ja sobie poradziłam z całym wachlarzem wyzwań, jakie do tej pory przygotowało dla mnie życie, a może dlatego że mam duszę wojownika i w każdej z tych sytuacji widzę jakiś skutek lub cel. Jednak za każdym razem gdy się do mnie pisze lub mówi, przeżywam to na nowo.
Wydłubuje z głowy strzępy informacji, które wtedy miały dla mnie znaczenie i pomogły mi w podjęciu mniej lub bardziej słusznych decyzji. Mimo wiedzy, mimo przemyśleń bardzo ostrożnie dobieram słowa. Ty, to ty. Ja, to ja.
Co dla mnie słuszne, dla Ciebie okazać może się brzemienne.
Co dla mnie oczywiste, dla Ciebie może być przeszkodą nie do przeskoczenia.

Więc opowiadam po raz kolejny swoją historię, dzielę się rozwiązaniami, dzięki któremu dziś jestem kim jestem i nie mogę się uwolnić, od poczucia, że może to co dobre dla mnie, dla nich dobre nie będzie.
Nie radzę. Opowiadam. Nie wskazuję palcem, podsumowuje. Nie mogę obiecać, mogę wesprzeć.

Mogę tylko powiedzieć, że błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi.
Nie potrafię zbawić świata, nie potrafię pomóc każdemu.
Jestem by słuchać, więc nawet jeśli nie od razu podpowiem rozwiązanie, to zacisnę pięść by pomyśleć, że “jakoś to będzie” i że na pewno jest jakieś wyjście z sytuacji.
Dla mnie “jakoś”, jest bowiem lepsze od niczego.
Dla kogoś “nic”, nie powinno być rozwiązaniem.

[żyj proszę]

Komentarze

20 thoughts on “Po prostu jestem …

  1. Dzięki za ten wpis. Myślę, że każda z nas to przerabiała, wiele z nas przerabia niestety wciąż. W takich chwilach świadomość, że ktoś wysłucha i czuje, współczuje, myśli jest bezcenna

  2. Ehhh…. Po części jestem.byłam w każdej z tych sytuacji. Znalazłam siłę na odejście od męża, jestem sama z synkiem z głodowymi alimentami (150 PLN miesięcznie) i ciągnę. Jakoś daję radę wynajmując mieszkanie, ale co miesiąc tydzień przed wypłatą mam ochotę wyć, gdy dziecko prosi mnie o dodatkowy serek czy jakąś kolorowankę, a ja nie moge mu jej kupić. Bo i tak przez ten tydzień prawie nic nie jem, żeby dla niego było jak najwięcej i jak najzdrowiej… Ale daję radę i wierzę, że w końcu musi byc lepiej, bo ile można dostawać kopów od życie…
    Dziękuję za ten wpis – miło wiedzieć, że są ludzie mający w sobie wiele empatii. Szkoda, że ja na mojej drodze na takich nie trafiam.
    Pozdrawiam
    Edyta

    1. Edyto, przerabiałam Twoją sytuację, więc doskonale wiem jak podle się czujesz…też zostawało mi niewiele, wiem ile nagłówkowania się to kosztuje…będzie lepiej, wierzę w t i cholernie mocno Ci tego życzę ! Najgorsze jest to oczekiwanie…kiedy ?
      Mam nadzieję, że nie stracisz wiary i będziesz po wszystkim silniejsza.
      Gdybyś potrzebowała pomocy/wsparcia napisz do mnie, zobaczę co da się zrobić.
      Też byłam sama, wiem co to znaczy…za dobrze.

      pozdrawiam i życzę mnóstwo sił i wiary.

    2. Dziękuję Ci bardzo za propozycję. Chętnie bym się z Tobą skontaktowała, tylko nie wiem jak. Nie mam konta na facebooku, bo nie mam czasu na kompa w domu. Czytam Cię tylko w pracy (ale o tym sza :-)). Jeśli podasz mi swojego maila – na pewno sie odezwę. Choćby po to, żeby trochę pogadać z kimś, kto wie, co czuję i jak czasem jest tragicznie.
      Dziękuję i również pozdrawiam serdecznie.
      Edyta

  3. Zawsze myslalam,ze bede sobie lekko zyc,ze mnie nie dotknie brak pieniedzy,czy choroba..powazna choroba.Ale jednak los mial dla mnie inny scenariusz.Gdy dowiedzialam sie o chorobie corki,nie wiedzialam co robic.Czy sie zalamalam? Nie.Poplakalam sobie,pokrzyczalam,ale nie poddalam sie.Moze,gdybym to ja zachorowala,to bym polegla,ale to dotknelo mojego dziecka i wiem,ze nigdy sie nie poddam.I chociaz jestesmy czasem zmeczeni,to idziemy dalej…dla niej.W przeciwienstwie do Ciebie,ja czasem narzekam,ale tylko w momencie,zeby wyrzucic z siebie te zle emocje.Nie lubie ich kumulowac,bo wiem,ze wtedy jest jeszcze gorzej ze mna.Szukam drogi wyjscia,rozwiazania i czesto kombinuje jak slon pod gorke,ale nie poddam sie.
    A Ciebie lovam za ta naturalnosc :* <3

  4. Zawsze staram się znaleźć, wyjście awaryjne. Kłody, rzucane pod nogi dzielnie pokonując, nie zawsze sama, czasem z pomocą bliskich mi osób. Masz rację, nie zawsze dobrze doradzimy, pomożemy, możemy jednak wyciągnąć rękę, wysłuchać. Bo tak jak napisałaś Ja to Ja, Ty to Ty. Najważniejsze, aby nie stać w miejscu.

  5. Ja co prawda takich przeciwności losu nie doświadczyłam ale inne sytuacje odcisnęły na mnie swoje piętno. Tylko ja jeszcze nie opanowałam sztuki zakładania maski mimo wszystko. Dlatego wiele osób ma mi to za złe i twierdzi, że jestem zła i wredna. A ja czasami jestem smutna i przygnębiona…

  6. Niestety, nie jesteśmy w stanie brać na siebie odpowiedzialności za czyjejś decyzje, a tym bardziej podejmować ich za nich… Świata nie zmienimy, nie uchronimy wszystkich od krzywd, i jak wielu jest ludzi, tak wiele jest problemów, a najgorsze jest to, że jak się wali to po całości, dlatego niejednokrotnie się mówi, że młode pokolenie trzeba hartować od początku na okrutne sytuacje życia codziennego, bo niestety nie posiadają takiej woli walki, jak starsze roczniki…
    Z drugiej strony nic nie dzieje się bez przyczyny, może właśnie dlatego musiałaś tak wiele przejść, aby posiadać taki wachlarz doświadczeń i wyłuskać esencję wartości, dzięki którym jesteś silniejsza…

    1. Absolutnie nie narzekam, bo gdyby nie to wszystko, nie była bym tym, kom jestem ani tu, gdzie jestem. Jednak chciała bym, by każdy kto pyta mnie radę wiedział, że nie może oczekiwać ode mnie obietnicy, że tak jak mi się udało jakoś to ogarnąć i jemu się uda i że mam złotą rade na wszystko.
      Nie mam. Jestem tylko człowiekiem.

Dodaj komentarz