Sama w tłumie

 

Od miesiąca każdy mój dzień to walka. Walko o pozorne szczęście dla moich dzieci. Od miesiąca wstajemy skoro świt, by jak najwięcej czasu spędzić razem. Ktoś powie, też mi coś, ja tak mam od zawsze. A ja od zawsze kompletuję niepowodzenia. Przychodzi taki moment w życiu, gdy już nie obwiniasz o nie nikogo, tylko samą siebie…

Miesiąc temu, z dnia na dzień straciłam wszystko. Wszystko o czym marzyłam, wszystko co było szczęściem dla mnie i dla moich dzieci. Od miesiąca nie ma dnia, który był by nudny, normalny, zwyczajny. Od miesiąca chodzę w masce, by moje dzieci, żyły nieświadome tego, w jak wielkiej dupie jestem. Codziennie staję na głowie, by zapewnić im wszystko to, co tę normalność dnia podtrzyma.  I one są szczęśliwe…tęsknią okrutnie, ale robię absolutnie wszystko, by ta tęsknota nimi nie zawładnęła. Codziennie słyszę te naiwne słowa, że wszystko się ułoży, że będzie dobrze, że czas leczy rany…i staram się by tak właśnie było. Jednak nie ma minuty, bym patrząc na swoje dzieci, nie miała wyrzutów sumienia, jakie życie przeze mnie mają…jak bardzo doświadcza je za moją sprawą los i jak wielki bagaż muszą dźwigać już od dzieciństwa.

Wiem, wina zawsze leży po środku, jednak jestem teraz na etapie uświadamiania sobie, że za moje błędy płacą dzieci. Czuję się podle, tłumacząc im co się dzieje, próbując nie dopuścić, by w ich głowach zrodziła się myśl, że to może ich wina. Poświęcam temu całą swoją energię i czas. Staję na głowie, by każdy dzień, był dla nich dniem pełnym uśmiechu i normalności…zatracam się w tym…mnie już nie ma. Nie ma tej dziewczyny która miesiąc temu machając palcem mówiła : pamiętajcie, prócz wspaniałymi matkami, jesteście przede wszystkim kobietami. Dziś jestem już tylko matką, nie myślę o sobie, nie myślę o tym by wyżebrać od życia coś dla siebie. Dziś myślę tylko o tym, by fałszywie zamalować dzieciom codzienność, by odnalazły się w nowe sytuacji, by nie zatraciły się w swojej stracie.

Skłamała bym, gdybym powiedziała, że jestem pozostawiona sama sobie. Otacza mnie grupa przyjaciół, która o każdej porze dnia i nocy, służy mi ramieniem i wsparciem. Ludzie, którzy widzą, że niczym terminator, dźwigam i staram się uporać z ogromnym ciężarem. Ich pomoc jest nieoceniona. Ich obecność, pozwala mi na to, by kilka godzin dziennie, żyć w ułudzie normalności. Ułudzie, bo nie takie normalności pragnęłam, nie o taką walczyłam, nie takiej chciałam.

Biorę na siebie i kajam się, za każdy błąd, który popełniłam, za każdą pochopną decyzję, za każdy nietakt. Chcę być odpowiedzialna i staram się. Bardzo się staram…ale nie mam już sił. Zewsząd słyszę, że kobieta jest w stanie udźwignąć i przeżyć wiele…moje wiele trwa osiem lat. Odwaliłam kawał dobrej roboty. Mam cudownych synów, niezastąpionych przyjaciół i jestem w tym wszystkim sama. Sama, mimo tego, że niemal cały czas ktoś przy mnie jest. Sama, nie samotna. Pusta w środku, nie bezwartościowa. Smutna, ale z mnóstwem emocji w sobie.

Wybaczyłam. Oczyściłam swoje myśli z żalu. Przyjęłam rzeczywistość na klatę. Jednak nie mam już sił, na te wszystkie niemiłe niespodzianki życia. Nie  godzę się na nie, a one przytłaczają mnie każdego dnia. Nawet stworzenie sobie własnego świata azylu od tego wszystkiego jest złudne, bo nie ma przyszłości…. bo karmię się tym tylko na chwilę. Bo to nie moje, pożyczone, stworzone, na potrzeby chwili.

I wiem, że nie pozostaje mi nic innego, jak trwać w tym zawieszeniu, dla nich. Dla tych dwóch cudownych chłopaków, którzy każdego dnia witają i żegnają mnie uśmiechem. Dziś świadomie wyzbywam się swoich marzeń, pragnień, by im dać to, co powinien zapewnić im szczęśliwy i normalny dom. Skupiam się na nich. Nie z obowiązku, a z potrzeby. Tylko ich mam bezinteresownie.  Tylko oni są moim napędem dnia codziennego. Tylko dla nich mogę wszystko. I dam radę ! Dam, bo są tego warci.

…bo choć było to we mnie od dawna, to dziś tylko się w tym utwierdzam, że można zrezygnować z własnego szczęścia dla dziecka. Że można wyzbyć się dla niego wszystkiego, by nie oglądać jego łez, tęsknoty, zmartwień…by stawać na głowie, żeby śmiało się tak beztrosko jak powinno…mi wystarczy ten sztuczny tłum, bez którego było by mi ciężko, ale którego obecność nic nie zmienia…bo nadal jako człowiek jestem w tym tłumie sama…a z dziećmi, nigdy nie będę samotna…

Daleka jestem od użalania się nad sobą, bo wiem, że są ludzie, którzy mają znacznie większe problemy. Jednak zrozumcie, że mam prawo wyrazić swoje emocje, nie godzić się na taką rzeczywistość i wszystkim tym, którzy się do tego przyczynili, życzyć cholernego szczęścia…bo nie da się zbudować szczęścia, na czyimś nieszczęściu. Nie targają mną złość, ale jako matka, mam prawo nie zgodzić się, by przez czyjąś i lekkomyślność cierpiały moje dzieci. Sama mam w tej bezmyślności udział, bo byłam zbyt naiwna i ślepo wierzyłam.

Przyjmuję tę lekcję z pokorą. Udźwignę, bo nie mam wyboru…ale jestem człowiekiem i mam swoje granice…od miesiąca przesuwam te granic tak, że w każdej chwili mogą pęknąć…od miesiąca jestem zupełnie innym człowiekiem…od miesiąca trwam dla moich dzieci…

 

 

 

Komentarze

32 thoughts on “Sama w tłumie

  1. Przeczytałam to dzisiaj jeszcze raz. I “płakłam”… Że to życie musi wciąż wystawiać nas na próby! My baby jak zawsze jesteśmy silne i przetrwamy każdą zawieruchę. Im bardziej poważny bywa “problem”, tym silniejsze jesteśmy. Gdyby nie dzieciaki to poszłybyśmy w tzw. tango i odreagowały kolejne, nieudane “chodzenie” aż do momentu gdy nam przejdzie. Ale gdy nie tylko Ty sama tracisz kogoś, komu ufasz, musisz stanąć na wysokości zadania i maksymalnie zminimalizować odczucia dziecka. To jest cholernie trudne ale wiem, że Ty dziołcha dasz radę! Mnóstwo ciepła i wiary w siebie śle ze Śląska :*

  2. Znam to uczucie,sama to przechodzę od 5 m-cy i nie jest łatwo. I gdyby nie dzieci nie byłoby mnie tutaj. Trzymaj się.

      1. Kochana Matko Wygodna. Kasiulce się udało, dajemy jej co dzień silne wsparcie i wszystko idzie ku lepszemu, ku dobremu. Cuda się dzieją. Przesyłam Tobie te pozytywne fluidy, i nie tylko, w końcu list do Mikołaja i o nasze kominy zahaczył 😉 Trzymaj się. Fajnie byłoby się poznać. Buziole wielkie.

  3. Wiesz, czułam, że coś się dzieje, bo było cię zdecydowanie mniej niż zwykle na fb. Zniknęły akcje, spotkania, wydarzenia, które nie raz pomagały mi-czytelniczce łatwiej znieść trudy dnia codziennego. Nie miałam śmiałości pytać o co chodzi, bo nie czułam się upoważniona do zadawania takich pytań.
    Nie wiem jak mam wyrazić mój smutek po przeczytaniu tego tekstu….
    Trzymaj się kochana

  4. Sis, jestem. Zawsze. Zawołaj w noc a przyjdę. Tyle słów a obie wiemy, że to tylko słowa. Chciałabym móc być tam, zrobić herbatę, rozmasować barki. Jestem tu, ale zawsze przy Tobie.

  5. “Wśród ludzi jest się także samotnym”… doskonale znam to uczucie! Ale my- przyjaciele, ja-przyjaciółka będziemy tuż obok, by podać dłoń i pomóc się podnieść! Z każdego dna można wyjść, tylko potrzeba czasu…
    I nie chcę słyszeć, że to Twoja wina!!! Niech ona sobie leży nawet i po środku ale z daleka od Ciebie!

    1. No i co mam Ci napisać? Włącz częściej kamerę 😉 a tak na poważnie, to czekam i wiem, że ten dzień nadejdzie, kiedy maska zniknie. :-* <

  6. Nie wiedziałam.. To musi być bardzo trudne. Nie będę ci pisać, że dasz radę, bo to pewnie frazes, który tylko cię wkurza… Napiszę tylko, że słusznie myślisz – masz ich i to da ci siłę.

Dodaj komentarz