Stoję przed Tobą rozsypana na milion kawałków…

Zarzucasz mi czasami, że nie piszę, a czekasz. Odpisuję wtedy standardową formułkę, że naprawdę nie potrafię wymyślać tematów na siłę, że potrzebuję weny, najchętniej w postaci oddechu mężczyzny, krzyku kobiety, lub milczenia dziecka.

Jest północ, za mną ciężki dzień. Życie, po raz kolejny uderzyło mnie w twarz, a jak wiesz, na opuchnięte od ran miejsce najbardziej pomaga lód z Jack’iem Danielsem.  Stoję przed Tobą rozsypana na milion kawałków…znasz to, prawda?

Wiesz, przez ostatnią dekadę życia, wiele razy poturbowano mnie bez ostrzeżenia i choć zawsze było to dla mnie trudno, to jednak wiedziałam, że pokora pozwoli mi przezwyciężyć absolutnie wszystkie przeciwności losu. Wierzyłam, że czas leczy rany i zawsze leczył i z upływającym czasem, z dnia na dzień, z nocy na noc, było mi coraz łatwiej, aż wreszcie przychodził dzień, gdy budziłam się rano z najszczerszym uśmiechem na twarzy. Gdzieś nawet przyzwyczaiłam się do myśli, że najpierw musi się coś naprawdę spierdolić, żeby znowu mogło być dobrze i o dziwo, ten dziwny tok postrzegania życia się sprawdza.

Więc kiedy dwa lata temu  spieprzyło się na amen i powoli udało mi się odbudować moje utracone życie, nie spodziewałam się, że takiego dnia jak dziś, gdy obudziłam się w słoneczny sobotni poranek, z wielkim jak banan uśmiechem na twarzy- ktoś mi to wszystko spierdoli. Spierdolił.

To już nie chodzi o nerwy, bo dziś nerwy ukoić łatwo. Nawet z myślami można poradzić sobie łykając małą przyjazną pigułkę. Gorzej jest ze świadomością. To takie małe gówienko, które bardzo komplikuje życie. Mieć świadomość i nie móc jej wyłączyć, choć na chwilę, na trzy oddechy, dwa głębsze, kilka litrów łez. Było by prościej, było by łatwiej, było by jakoś…a tak, dupa.

Więc dostajesz pewną wiadomość do przyswojenia, lokujesz ją w świadomości i masz sobie ją przetrawić i wstać w niedziele rano, jak co dzień…tylko już w sobotę wiesz, że nie wstaniesz, bo wcale nie zamierzasz się położyć. Nie dasz rady, bo dławic Cię niemoc w gardle, bo ręce drżą, serce kołacze, a myśli pętla się w głowie, niczym na rollercoaster’ze.

Myślisz, choć nie chcesz. Odpychasz tę myśl ze świadomości, tylko po to by po chwili przeanalizować ją, rozkładając na części pierwsze. W jednej chwili się cholernie boisz, w drugiej, wmawiasz sobie, że dasz radę. Twoja głowa odpierdala niestworzone rzeczy. Śmiejesz się, by za chwilę płakać. Raz jesteś milionem rozsypanych kawałków szkła, by po chwili udowodnić sobie, że jesteś silna jak mur.

Dziś zabolało mnie okrutnie, bardziej. Muszę pomyśleć, bo zupełnie nie wiem, jak się żyje z takim ciężarem i czy w ogóle można…  Nie jestem silna. Nie chcę być. Nie tym razem. Tym razem całą siłę muszę oddać komuś, kto tej siły potrzebuje po stokroć bardziej. I mam nadzieję, że jeszcze wiele dni przed nami, bo nie pojęte jest dla mnie odliczać, bo nie pojęte jest dla mnie to, że ma Cię nie być…to kurwa takie niesprawiedliwe…
 
 
Komentarze