W oryginale, Natalia Bielawska powiedziała, że z książkami jest jak z kobietami, bo można mieć w życiu więcej niż jedną; jednak przecież to jest dokładnie tak, jak z mężami. I ja Wam to piszę z własnego, nieprzymuszonego doświadczenia. Po co się ograniczać, szczególnie jak się po czasie okazuje, że to człek obcy, niereformowalny i na dodatek zagorzały miłośnik szermierki. Czyli nudziarz.
To porównanie jest naprawdę bardzo analogiczne. Jedna przeczytana książka, to jedna opowiedziana historia, jeden wątek, jedni bohaterowie, miejsce, akcja. Jeden mąż, jeden smak pocałunków, jedne nawyki, jeden wątek miłosny, jeden ślub i jeden rozwód. A już przy drugim, trzecim…akcja zaczyna się rozwijać. Stajemy się coraz bardziej przebiegłe, nos nam się wyostrza, szczególnie na zapachy skarpet i damskich perfum, coraz dłużej udaje nam się ciągnąc ciche dni, do perfekcji opanowujemy strategię focha. Mamy swoje własne 50 twarzy Gray’a, ale to już nie jest tylko Gray, ale Bogdan, Tomek i Janusz, może się popierdzielić po obudzeniu, ale jednak zawsze można mówić “kotku”. Za którymś razem wreszcie okaże się, że to jest właśnie to. Wtedy już tylko śmiejesz się z Grey’a, King’a czy innego macho, bo przecież Janusz to dopiero potrafi zrobić Ci pokój zabaw. Czy tam garaż. Ewentualnie plener.
Ja Was absolutnie do tej małżeńskiej ruletki nie namawiam, pokazuję tylko alternatywę, jak już osiągniecie apogeum nieszczęśliwości, bo przecież większość z nas, kobiet, nie ma takiego zdrowia psychicznego, by przerabiać kolejnych mężów i po raz kolejny walczyć ze stereotypowymi przyzwyczajeniami. Jak by tak przez piętnaście lat życia powtarzać: codziennie zmieniaj skarpety; to krzesło, a nie szafa; miało być tylko jedno piwo: znowu odebrałeś nie nasze dziecko z przedszkola…to się człowiek w końcu zamknie w sobie, zatnie, albo co gorsza zacznie jąkać. To nie jest sport dla słabych kobiet, delikatnych i wrażliwych. Tu trzeba mieć twardą głowę, dobrą patelnię i znajomości u psychiatry, żeby bez problemu zdobyć prozak. Ja odpadłam przy drugim razie, bo bardziej niż ekstremalne ( w jedną, czy drugą stronę) wrażenia, cenię sobie jednak własny spokój psychiczny. Znalazłam sobie więc produkt zastępczy.
Tak tak…ja już widzę te uśmieszki przed monitorem, ale nie nie, tym razem to nie będzie o promocji na wibratory, ale o promocji na książki. (Tu powinien nastąpić euforyczny i pełen entuzjazmu okrzyk- Hurra! H-U-R-R-A!)
