Magia świąt …

Jeszcze rok temu, małe zgrabne rączki pomagały mu ozdobić tą przeklętą choinkę.
W sumie, nie przewiadywał jej w tym roku, ale głupio tak w święta siedzieć bez choinki.
Wyciągnął więc z pudła kolejną bombkę i bez emocji zawiesił na zielonej gałązce.
Jedynym plusem tej chwili, był fakt, że mógł siarczyście kląć pod nosem, próbując rozplątać lampki.
Cholera.
Minęło dwanaście miesięcy od tamtej gwiazdki, a on ma wrażenie, że zestarzał się o jakieś czterdzieści lat. Prostując zbolałe plecy, zatrzymał się wzrokiem na sąsiedniej kamienicy.
Młode małżeństwo, dwójka dzieci, zatraceni w zabawie. Niewiele dojrzał przez okno, ale jednego był pewien. W tym domu jest życie.
A u niego ? Zamiast dziecka Zenek, pięcioletni kot, z którym ani to pogadać, ani się pobawić.
Mijają się całymi dniami, obaj zmieniając miejsce drzemki. Raz kanapa, raz fotel.
I cisza. I ta cholerna pustka w koło.
Ścisnęło go w klatce piersiowej. Taki tępy ból niemocy. Nawet nie miał siły płakać.
Próbował. Przeczytał w jakiejś gazecie, że to pomaga. Owszem, napisali, że kobietom, ale przecież i on mógł tej terapii spróbować. Byle pomogło. Byle uwolnił się wreszcie od tego ciężaru, od tej rozpaczy. Od wspomnień, gdy podczas poprzednich świąt stracił wszystko to, co kochał.
Bardzo kochał. Starał się, był dobry. Dopiero później w wykrzyczanych w jego kierunku słowach, usłyszał, że aż za. Pamięta, że wtedy go to zdezorientowało.
Z gąszczu słów, wychwycił tylko te, że straci dziecko.
Tamtego roku, chodził nawet do kościoła łudząc się że wypatrzy je gdzieś w tłumie. Niestety tak się nie stało. Ani wtedy, ani na Wielkanoc. Szukał, dzwonił, dopytywał, ale nikt nie potrafił mu pomóc.
Czy w dzisiejszych czasach można zapaść się pod ziemię ? Najwidoczniej można.
Gdy dziś po raz setny ukuł się o świerkowe igły zrozumiał, że czas wcale nie leczy ran.
Jego rana cały czas krwawi i z każdym dniem roztwiera się jeszcze bardziej, powodując wielki, nieopisany ból.
Nawet chyba większy niż wtedy, gdy liczył, że to tylko chwilowe, że wszystko się ułoży, że będzie dobrze. Nie było. Nie było ani wtedy gdy czekoladowy królik deformował się w wiosennym słońcu, ani wtedy, gdy pojawiły się pierwsze maliny, które prześladowały go całe lato…bo przecież były jej ulubionym przysmakiem.
Gdy pierwsze jesienne deszcze opłakiwały okna jego kamienicy, on ustawiał na wycieraczce różowe kalosze…mimowolnie. Gdy pierwszego listopada ludzie szli na cmentarze, on został w domu.
To dziś powinien jak inni zapalać świeczkę, tyle że na torcie własnego dziecka.
Jego piękna córeczka kończyła osiem lata. Chciał żyć poza światem, chciał zapaść w zimowy sen.

Wyciągnął z pudełka kolejną bombkę i uświadomił sobie, że nie ma dla niej prezentu.
Niby do świąt zostały jeszcze dwa tygodnie,ale choinka, bez prezentu ?
Jego maleńka nie była by zachwycona.
Przywdział więc kurtkę i wsuwając beznamiętnie stopę w but, usłyszał pukanie do drzwi.

Zamarł.

Bał się, że mrugnięcie okiem rozmyje obraz, który mu się ukazał.
Stał nieruchomo, bez emocji na twarzy. Stał i patrzył.
Patrzył i nie wierzył.
– Cześć, dokąd idziesz tato ?
– Nie mam dla Ciebie prezentu pod choinkę …- wymamrotał
– Jak to, a Ty ? To Ty jesteś moim prezentem tato.
– Ale jak…gdzie mama ? – urwał
– Na dole. Nie wiedziała, czy chcesz ją widzieć, a ja się uparłam, że te święta musimy spędzić razem.
– Ale gdzie byłaś, dlaczego nie dawałyście znaku życia. Kochanie… tęskniłem… – dukał słowa, jak wtedy gdy strach sparaliżował go na ustnej maturze.
– Mama Ci wszystko wytłumaczy, mogę jej wysłać smsa, żeby weszła ? Tato ?
– Tak…chyba tak.
Nie wiedział, czy chce ją widzieć. Nie wiedział jak się ma zachować.
Co powiedzieć, jak ją przyjąć, Wiedział tylko tyle, że ta chwila powinna trwać wiecznie.
Ten moment gdy jego córka mówi tato…tak bardzo na to czekał.
Weszła.
Jej twarz rumieniła się jak by od poczucia wstydu. Dopiero po chwili zauważył jej okrągły brzuch. Teraz wiele rzeczy ułożyło się w logiczną całość. Rzuciła  nieśmiałe “cześć” i rozejrzała się po mieszkaniu. Usiadła, a on stał i patrzył na nie, próbując odwrócić wzrok od jej brzucha.
To była bardzo długa noc. Padło wiele słów. Spłynęło po policzkach wiele łez.
Wreszcie mógł płakać, było mu lżej. Starał się łapać spadające łzy, by nie zmoczyły pięknej twarzy, śpiącej mu na kolanach córki.
Mimo żalu i złości podczas tej rozmowy, pragnął by chwile te trwały wiecznie.

W wigilijny wieczór zasiedli do stołu. Razem w trójkę.
Biały obrus podkreślał dostojność chwili, a migocząca w rytm kolęd, nico krzywo ubrana choinka, rozświetlała wnętrze.
Na stole nie było wiele, lecz dla nich była to nieziemska uczta.
Gdy dzielił się opłatkiem z córką, powtarzał tylko ” byśmy zawsze byli razem”.
Niczego więcej nie potrzebował w życiu, byle już nigdy ich nie rozdzielono.
Gdy zbliżył się do jej mamy zapadła cisza.
Przerwał ją dźwięk ułamywanego opłatka. Objął ją, a gdzieś w oddali padły słowa, by mające się urodzić im dziecko nazwali Mikołaj.
Ot taka magia świąt.

Komentarze

Dodaj komentarz