…czyli PSIE-biśniegi.
Pogoda dziś cudna…chamsko wdzierające się do mieszkania słońce obudziło nas już o 10 rano.
Chcąc nie chcąc (bardziej nie chcąc) wstałam,zrobiłam sobie kawę i postanowiłam że zaraz po śniadaniu,które było raczej drugim śniadaniem idziemy na spacer.
Po drodze małż zabrał mnie na randkę do sklepu,bo coś tam się skończyło,na szczęście mimo jego romantyzmu my nie z tych co niedziele spędzają w marketach (chyba że z małej mieściny przyjeżdża moja mama,wtedy zaczyna się maraton) więc szybko poszło.
Wracaliśmy leniwie,wystawiając gęby do słońca,młodszy spał w wózku,starszy śmigał na hulajnodze.
Cisza,spokój,słonko,ptaszki,tu krokus tam krokus…no pięknie.
Przysiedliśmy na ławce w przy osiedlowym parku.
Syn młodszy łapał dawkę witaminy D,syn starszy zajął się na jakiś czas okrążaniem parku na swoim sprzęcie,a my rozsiedliśmy się jak państwo i udawaliśmy że te dzieci nie są nasze.
starszy odstawił swoja hulajnogę i poszedł pohasać na trawce…skakał sobie równo z dziwną namiętnością wpatrując się w trawkę.Pewnie przebiśniegi znalazł pomyślałam….tylko dlaczego po nich skacze.
eee nie niszczył by kwiatków,wie że mam je kocha bardzo (znaczy te z korzeniami i cebulkami,bo ciętych trupków nie znosi).
Skacze sobie na dwie nóżki hyc,na dwie nóżki hyc…dwa kroki i znowu hyc na dwie nóżki.
Kałuże…no tak resztki po stopniałym w try migi śniegu.
-Nie skacz po tych kałużach bo buty przemoczysz – wołam,musząc się przyznać iż dziecko jest moje.
-Nie skaczę – i znów hyc na dwie
nóżki,hyc.
-I. po czym ty tak skaczesz ?
– Choć zobacz mamo.
Idę…podchodzę i oczom nie wierzę o_O
-Patrz mamo,te kupy tak brzydko wystają na tej trawce to je wduszam i będzie ładnie…zobacz nic nie widać.
Droga powrotna do domu to szuranie butami o trawę,w celu pozbycia się przyczepionych PSIEbiśniegów.
O ja pierdziele…dziękuję za takie atrakcje…choć z drugiej strony lepsze to niż by miał ręką zbierać,prawda?
Więc drogi sąsiedzie bądź tak miły i sprzątaj po swoim psie,by moje dziecko mogło cieszyć się beztroskim dzieciństwem,zamiast upiększać architekturę przy osiedlowego krajobrazu.
pozdrawiam
L.
Komentarze
i jeszcze pewnie znak na trawniku,że zakaz wypróżniania pupili…ech ..
Nic nie mów mi pod oknem sra… wyprowadzają swoich pupili, “…Mieszkanie na parterze z pięknym widokiem na teren zielony…” traci trochę na uroku kiedy się w nim pomieszka troxchę
hahaha ale prawda jest taka,że wieś bez końskiego łajna traci dla mnie swój klimat 🙂
Na wsi, każdy pies na swoim podwórku na szczęście, więc inaczej. Ale w mieście to hmmm… Albo sprzątac, albo nie decydowac się na zwierza.
ja sobie wsi bez kupy (np końskiej) nie wyobrażam,serio
wkurza mnie to że jadąc wózkiem chodnikiem mogę centralnie wjechać gówno,bo pani nie chciało się iść z psem na trawę…no i jeszcze z te trawy sprzątnąć.
E tam 😛 U nas jak ktoś koniem jedzie drogą to ma i łopatę – w razie “W” z drogi sprząta od razu. Ludzie by zjedli kogoś, kto by syf za sobą zostawiał. Baaa… Jak ludzie np traktorem z pola na drogę wyjeżdżają to co większe błoto to też się starają z drogi zgarnąc 😉 Jak się chce to się da… Ale to akurat plus tego, że na wsi się wszyscy znają – jak zostawisz syf to każdy wie kim jesteś i kogo paluchami wytykac 😀
no jakie kochane dziecko :))
a te kupy to wkurzająca sprawa oj bardzo.Mi srają swoimi psami centralnie przed domem,bo na moje nieszczęście mam kawałek trawki przed ogrodzeniem…I tak walczę z wiatrakami.Mąż raz się wkurzył i jak zauważył jednego takiego,to kazał mu sprzatać.A że mąż duży i wygląda groźnie to tamten szybciutko grzeczniutko kupkę zbierał.
no szkoda że nie myślimy o innych,znaczy zostawiający kupy nie myślą,pies po sobie nie posprzata -nawet nie wymagam 🙂 i pomarzyć można o pohasaniu na trawce a bosaka.
całe szczęście 😛
No kurczę, w mieście to wypadałoby po psie sprzątnąć…
Dobrze że to nie ten wiek kiedy wszystko do buzi bierze 😛
Spójrz na to w inny sposób: jedna kupa to szczęście a co dopiero tyle:)
dzieci to zawsze wszystko chcą naprawić 😀