W łazience czekała na niego szczoteczka do zębów, granatowy ręcznik z czerwonym ornamentem i perfumy. Od roku te same. Czasami, skrapiała nimi poduszkę i wtulała się w nią podczas snu żeby poczuć jego obecność. W kuchni stał jego kubek, tylko w tym pił kawę. W telefonie nosiła jego zdjęcie. Rozmawiali codziennie, czasami odnosiła potrzebę by sprawdzić, czy na pewno pamięta jego twarz, czy nic jej nie umknęło. Na zdjęciu i w realu zawsze wyglądał tak samo. Wielki, szczery uśmiech, pod dużymi niebieskimi oczyma. W tej całej jego obecności, na każdym metrze jej mieszkania, jednego nigdy nie była pewna…
To już kolejna wiosna, gdy los rzucił ich ku sobie. Od tego czasu niewiele się zmieniło. Zwiększyła się tylko fizyczna tęsknota między jednym spotkaniem a drugim. Wypowiadali jeszcze więcej treściwych słów, a przede wszystkim ich bliskość zdawała się być spojeniem dwóch ciał w jedność. Niby nic takiego, a jednak już zeszłej wiosny byli pewni, że osiągnęli apogeum emocji. Nic podobnego, one cały czas narastały, ewaluowały i nie pozwalały zmniejszać tempa.
Pamiętała dokładnie, jak rok temu, on drżącą ręką ciągał jej kosmyki włosów z twarzy, a o ona uśmiechała się do niego drżącymi ustami. Tego ścisku w dole brzucha nie musi pamiętać, on cały czas nie zmienia na sile. Tamtej wiosny, gdy tak spontanicznie postanowili odbudować swoje życie z gruzów, nie wiedzieli, że mimo ich własnych ustaleń, życie przygotowało dla nich zupełnie coś innego.
Przez ten rok, raz za razem zrzucali z siebie ubrania, w niezrozumiałym pośpiechu, spijali namiętne pocałunki ze swoich słów i opuszkami palców rzeźbili swoje ciała. Potem emocje brały górę, zawiedzione nadzieje, niczym te same bieguny magnesu, odpychały ich od siebie, tylko po to, bo kilku dniach znowu spleść ich ciała w ekstazie niewyobrażalnych uniesień. Gdy tracili ze sobą kontakt, oboje cierpieli przez swoją dumę. Ona wracała do swoich pasji, on zatapiał się w muzyce, która tylko przypominała mu o utraconym. Zaraz potem zjawiał się u niej. Ona zawsze miała w głowie ten sam scenariusz. On puka, ona otwiera drzwi, rzuca mu soczyste spierdalaj i wraca do rzeczywistości. Rzeczywistość była jednak taka, że zaraz po otworzeniu drzwi i ujrzeniu tego jego uśmiechu i błyszczących oczu, stawała się naiwną szesnastolatką, która już na progu zrzucała majtki. Jego wyraz twarzy tłumaczył jej wszystko, nie potrzebowała słów. On zamiast przepraszać, obejmował ją swoimi dłońmi w talii, mocno, tak jak lubiła, by pokazać jej, że tym razem nie zawiedzie, nie wypuści jej z rąk, a ona spijała z jego ust obietnice, karmiąc się nimi i jego przyśpieszonym oddechem.
Czas stawał w miejscu. Palce na przemian wędrowały po nagich ciałach, jakby ich koniuszki rozczytywały alfabet Braila, starając zapamiętać milimetr po milimetrze, każdy pieprzyk, każdą bliznę, byle na pamięć. Gdy ich usta łączyły się w namiętnych pocałunkach, nawet tlen wydawał się zbędny. Czas nie istniał. Zatracali się w poznawaniu mapy ciała, z każdym dotykiem przychodził dreszcz, z każdym pocałunkiem przychodził niedosyt, z każdym zbliżeniem ciała do ciała, przychodziła euforia.
Łączyła ich górnolotna namiętność, takie porozumienie pragnień i pożądania, do których nie było potrzeba słów. Rozbierając siebie wzrokiem, przygryzali mimowolnie wargi, tylko po to by choć o sekundę przedłużyć napięcie. To się rzadko udawało, bo potrzeba bliskości zbytnio wygłodziła ich ciała. Oddawali się więc upojnym chwilom, przeżywając każde drganie ciała, jak by było tym pierwszym, jedynym i najprawdziwszym.
Dla nich bliskość miała dwa wymiary. Ta agresywna, gdy chcieli oddać się wyuzdanemu pożądaniu i dać ujście swoim temperamentom. Splatali się wtedy w mocnym uścisku i wsłuchiwali w swoje nierówno przyspieszające oddechy. Pot z jego czoła kapał na jej nagie piersi, a ona mimowolnie wbijała swoje paznokcie w jego plecy i obejmowała go drżącymi udami, jak by była się, że nie zatopi się w niej wystarczająco mocno.
Innym razem, celebrowali każdy gest, jak w filmie ze zwolnionym kadrem. Rysowała palcem kontur na jego ustach, swoje wykrzywiając w grymasie rozkoszy. Scałowywała z jego ciepłego ciała pocałunki, z takim namaszczeniem, jak by były życiodajnym nektarem. Obejmowali swoje twarze, zatapiali dłonie we włosach. Jego dłonie zdawały się rzeźbić jej piersi, talię i biodra, tak długo, aż jej ciało odchylało się do tyłu w spazmach wszechobecnej szczęśliwości.
Czasami zasypiała w jego ramionach, oddychając zapachem jego ciała, a patrzył na nią i uśmiechał się sam do siebie, że jest cholernym szczęściarzem, że znowu może ją tulić w ramionach. A potem przychodzi ranek. Trzymając się za ręce, przechodzą przez ten sam próg, ich usta łączą się na pożegnanie, a ramiona oplatają, żeby jeszcze przez chwilę dać im poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Do następnego razu.
W łazience czeka na niego szczoteczka do zębów, granatowy ręcznik z czerwonym ornamentem i perfumy. Od roku te same. Skropi nimi poduszkę i wtuli się w nią podczas snu. W kuchni stoi jego kubek, w telefonie ma jego zdjęcie. Rozmawiają codziennie. W tej całej jego obecności, na każdym metrze jej mieszkania, jednego znowu nie jest pewna, kiedy znowu go zobaczy. Chcieli by być, a nie bywać, jednak życie stawia ich na linie, gdzie balansują między racjonalizmem w głowie, a nieposkromionymi emocjami ciała.